Autor |
Wiadomość |
...free time...
Początkujacy
Dołączył: 15 Paź 2010
Posty: 44 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany:
Nie 9:43, 17 Paź 2010
|
|
Uprzedzam ,że to jest moje 1 opko...Prowadzę je także na innym forum
Zapraszam!!!
[link widoczny dla zalogowanych]
PRZECIWNOŚCI LOSU
[link widoczny dla zalogowanych]
Zipera- Przeciwności losu
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
ps.bardzo zła jakość entrady....
Ona…bogata dziewczynka u boku kochających rodziców….
On…rozwydrzony bachor buntujący się władzy…
Nie połączy ich miłość ,bo połączy ich śmierć…
Nie połączy ich radość ,bo połączy ich ból…
Nie połączy ich śmiech ,bo połączy ich cierpienie…
Czy stawią czoło przeciwnościom losu?
Dwie dusze połączone tragedią…
Anahi Portilla (16 l)- szczęśliwa dziewczyna, ma kochającą mamę, wielu przyjaciół i przede wszystkim
Pieniądze…do czasu… szczęście jest bardzo ulotne…
Poncho Herrera (16 l)-dobrze zbudowany, wysoki brunet buntujący się władzy…szczególnie tej rodzicielskiej…powoduje to niestety kłótnie… rodzice nie kochają swego syna i nie mają dla niego czasu...
Rozdział 1
Człowiek sam musi określić co w życiu jest najważniejsze...
Anahi
Biegłam przez cmentarz…uciekałam przed czymś…Ale czym? Nie widziałam twarzy…Podgonił mnie …teraz ujawniła się męska sylwetka …Czułam chłód ,który sprawiał ,że moje kości drętwiały…Powiedział-To już niedługo …Bałam się płakałam strasznie …złapał mnie mocno za rękę …W ręku trzymał nóż…Chciałam coś powiedzieć ,ale nie mogłam… Zaczęłam się dusić…
-AAAAAAA- krzyknęłam…
Obudziłam się, leżałam odwrócona w stronę poduszki…Wstałam z łóżka i stanęłam przy oknie…Patrzyłam na bawiące się dzieci, ubrane w kolorowe ubranka…
-Och jak dobrze, że to tylko sen-szepnęłam do siebie.
Wtem ktoś zapukał do drzwi…Był to facet ze snu…taki sam…moje serce podwoiło swoje tempo…momentalnie do oczu napłynęły mi łzy…a ręce zaczęły nerwowo się trząść …Już czas-mówił…Wszystko zaczęło się rozmazywać, a na jego twarzy widniał cwaniacki uśmiech…
-Any, wstawaj!!! Any…
-AAAA- obudziłam się w swoim łóżku, zobaczyłam osobę stojącą nad mną .Była to moja mama
-Mamo jak dobrze, że to ty-tłumaczyłam nadal roztrzęsiona
-Ale dlaczego?- pytała zdziwiona…Zawsze była dla mnie troskliwa ,opiekuńcza …niczego mi nie odmawiała …nigdy…
-A wiesz miałam koszmar- mówiłam ze strachem …
-O to może rozweselę Ci jakoś dzień?- pytała troskliwie
-A jak?- zapytałam zaciekawiona
-Może pojedziemy na zakupy?- spytała
-O tak jedźmy-powiedziałam szczęśliwa i zaczęłam wstawać z łóżka …Uwielbiam zakupy z moją mamą .Odkąd tata umarł była to jedyna rozrywka…
-Czekam na dole- dodała i poszła
Poszłam w kierunku mojej szafy…
Poncho
Jak co dzień rano uprawiałem poranny jogging …Robiłem to po to aby rozładować emocje i pomyśleć .Biegłem asfaltową drogą mijając przeróżnych ludzi…Na ich twarzach malował się smutek, cierpienie ,a nawet ból…,ale też radość, śmiech i szczęście…Myślałem o wczorajszej kłótni z rodzicami…Rodzicami? Ja nawet nie nazwał bym ich bliskimi …oni są dla mnie obcy …Jak ja ich nienawidzę dla mnie mogliby umrzeć…
Mamy gdzieś jechać oglądać dom…
-Cholera ,dlaczego nie mogą jechać sami!!!- krzyczały moje myśli
Mój godzinny bieg dobiegł końca, a ja nie chcę wracać do domu, dla nich jestem jak powietrze…po prostu mnie nie widzą …Wróciłem do domu…Pociągnąłem za klamkę i wszedłem nie pewnie do środka …Rodzice o czymś dyskutowali. Nie zauważyli mnie jak zwykle .Jedyną osobą ,która mnie kochała była moja niania z czasów dzieciństwa …pani Ninel .To ona mnie wychowała ,ona nauczyła jak jeść, to ona mnie wspierała ,to ona pomagała w pierwszej miłości …Czasem mam nadzieje, że to ona mnie urodziła…Ulotne marzenia .Moja mama jest egoistką … Przez szesnaście lat mojego życia
nigdy nie zdała mi nawet głupiego „jak tam w szkole”…nigdy… Taty nie było całe dnie w domu , a jak był to tylko po to żeby zapłacić służbie lub powiedzieć ,że znów wyjeżdża …
Poszedłem do swojego pokoju. Położyłem się na łóżku i włożyłem słuchawki w uszy .Myślałem jak byłoby pięknie gdym urodził się w innej rodzinie…
Anahi
W sumie nie wiedziałam jak się ubrać …
Przeglądałam stosy ubrań…Wybrałam w końcu jensowe rurki i zieloną bluzkę na krótki rękaw a do tego brokatowy zielony szal i zielone krótkie kozaczki na szpilce..
-Ufff…. Było trudno –myślałam
Wzięłam ubrania do łazienki i położyłam delikatnie na pralce. Sama weszłam pod prysznic. Odkręciłam kurek. Po moim ciele spływała letnia woda. Wycisnęłam na gąbkę nie wielką ilość płynu migdałowego. W kabinie rozszedł się cudowny zapach …Jednak takie chwile są ulotne …Wyszłam i ubrałam się w wybrane rzeczy …
-Any idziesz?! -wołała mama
-Tak!- krzyknęłam po czym zeszłam na dół
-O jak ślicznie wyglądasz –mówiła
-Dzięki ty też- powiedziałam …Mama była ubrana w spódnicę za kolana w kolorze brązowym i bluzkę na krótki rękaw w odcieniu ciemnego beżu , a do tego stylowe krótkie kozaczki na szpilce….
-To chodź idziemy do samochodu-powiedziała
Poszłam za nią…jak zawsze usiadłam na tylnym siedzeniu.
-Mamo co będziesz kupować?- zapytałam
-A nie wiem…hmn może jakieś buty…-odpowiedziała
-Wiesz ja też chcę buty najlepiej na szpilce –powiedziałam
-Szpilki? Przecież masz ich całe mnóstwo- mówiła zdziwiona
-Mamo ,ale ja chcę takie na większej szpilce-odpowiedziałam stanowczo
-A po co Ci takie?- zapytała
-Chcę być wyższa – rzekłam
-Aha…Jedziemy tam gdzie zawsze?- spytała
-Tak-powiedziałam
Później zapadła cisza…Chciałam ją przerwać
-Tęsknisz za tatą?- zapytałam poważnie …
Mama nic Mi nie odpowiedziała była strasznie zamyślona opuściła głowę w dół…I wtedy słyszałam tylko huk…ból…krzyki i wielką ciemność……..
Poncho
Słuchałem muzyki. Nagle mój odpoczynek ktoś przerwał. Była to moja niania.
-Poncho rodzice wołają Cię do samochodu- powiedziała z troską…Ninel nie była wysoka była bardzo malutka…Włosy zawsze związane w kok …Była smukłą osobą…miała bardzo przyjemny głos … spokojny ,a zarazem donośny…Na jej nosie dostrzegało się duże okulary w czerwonych oprawkach. Zawsze ubrana w spódnicę do łydek , do tego bluzka na krótki rękaw…Szal niezdarnie zarzucony na plecy dziś zdobił jej szyję…
- To czemu nie mogli przyjść sami?- zapytałem wściekły, w moich żyłach mocniej pulsowała krew…
- Dziecko przecież wiesz oni się spieszą…-powiedziała spokojnie jak zawsze…
-Powiedz im, że nie idę …niech jada sami…-moje nerwy uspokajały się ,a głos Ninel działał na nie kojąco…
- Zrób to dla mnie…ostatni raz- dodała na pewno dobrze wiedząc ,ze i tak to nie ostatni raz…
-pamiętam jak byłeś mały- poklepała mnie po plecach
-O teraz to się zacznie-myślałem
-Lubiłam się tobą opiekować, zawsze się uspokajałeś jak brałam Cię na ręce ,a twoja mama dostawała białej gorączki- zaśmiałem się- Rodzie zapewniali Ci wszystko co chciałeś, dlatego wyrosłeś na takiego mężczyznę, jeszcze trochę ,a przerośniesz ojca – uśmiechnęła się ,a w jej oczach zobaczyłem coś czego nie mogłem rozszyfrować nie był to smutek , ale też nie szczęście…
-Mnie bóg nie obdarzył takim skarbem jak ty, ale gdym je miała kochałabym je tak samo jak Ciebie i nie przeżyłabym jak byś się do mnie nie odzywał, dlatego idź do rodziców-powiedziała i popatrzyła mi w oczy…zawsze mnie skruszały, czułem się wtedy prześwietlany jej nadopiekuńczym wzrokiem. Nie mogłem odmówić 75 latce…
-Oj dobrze ,ale tylko dla Ciebie- powiedziałem i pocałowałem ją w czoło…
Następnie wyszedłem z domu i wsiadłem na tylne siedzenie do samochodu…Ojciec ruszył mijaliśmy bogate dzielnice podobne do naszych…domy i ludzi…Moje rozmyślania przerwał ojciec
-Alfonso –nienawidziłem jak tak do mnie mówił –dlaczego nas tak traktujesz?- zapytał z wyrzutem…
-Ja was tak traktuje…aha to lepiej powiedzcie jak wy mnie traktujecie- cisza- to ja wam powiem ,jak śmiecia-prawie krzyczałem
-Alfonso nie mów tak-wtrąciła się mama….Mama? Jakaś pani ,która bez dwóch zdań nie zasłużyła na to miano…
-AAA ,czyli nie mam mówić prawdy tak?!- krzyczałem- to ja wam powiem boicie się jej …zakładacie maski ,że wszystko jest dobrze, a kolejne pieniądze zatrą sprawę.!!!- wrzeszczałem
-Dziecko uspokój się!!- krzykną tata
-Dlaczego?! I z jakiej okazji dziecko!!!!! No z jakiej !! Nie traktujecie mnie tak to ,dlaczego mnie tak nazywacie?!- ściszyłem się trochę
-Poncho to wszystko nie prawda- mówił nagminnie spokojnie …
- Mam nadzieje, że „zasłużycie” na dobrego syna, a nie takiego jak mnie- powiedziałem głośno
-Alfonso -odwrócił się mnie-przestań!!
Wtedy był już huk …ból…krzyk i ciemność… |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ...free time... dnia Nie 12:40, 17 Paź 2010, w całości zmieniany 6 razy
|
|
|
|
|
|
anetta418
Administrator
Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany:
Nie 5:21, 24 Paź 2010
|
|
Gdzie rozdział ja czekam ??? |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
...free time...
Początkujacy
Dołączył: 15 Paź 2010
Posty: 44 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany:
Nie 10:29, 24 Paź 2010
|
|
niedługo dodam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
anetta418
Administrator
Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany:
Pon 4:47, 25 Paź 2010
|
|
No ja myślę |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
...free time...
Początkujacy
Dołączył: 15 Paź 2010
Posty: 44 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany:
Czw 14:00, 04 Lis 2010
|
|
[size=xx-large]Rozdział 2[/size]
[attachment=134926]
[size=x-large]Spieszmy sie kochać ludzi bo tak szybko odchodzą...[/size]
Anahi
Ciemność…Ból….i mama. Mama z facetem ze snu. Szli w stronę światła….
-Mamo gdzie idziesz?! –krzyczałam
-Córeczko spotkamy się niedługo nie martw się…-mówiła…
Była szczęśliwa, jej twarz była wesoła jak nigdy. Nie chciałam tego niszczyć.
Nagle wszystko zaczęło znikać…otwierałam oczy ….ujrzałam białą salę. Wokół mnie było pełno lekarzy. Ubrani w białe fartuchy…Wszystko było szare i smutne…
Koło mnie tylko wazon pełen róż…podwiędłych i suchych. Nawet one wydawały się płakać. Pączki ich spuszczone do dołu…jakby po prostu upłynęło z nich życie…
-Jak się pani czuje?- ocknęłam się….
-Nie wiem …tak jakbym nie była w swoim ciele…wszystko mnie boli- powiedziałam
-Aha…zaraz podamy środki przeciw bólowe- mówił obojętnie…jakby to było dla niego codzienną sprawą…sprawą oczywistą i na pewno tak było….
- A gdzie jest moja mama?- na te słowa wszyscy zrobili się jeszcze bardziej smutni…nie kojarzyłam o co im chodzi…
- No gdzie jest!!- krzyczałam płacząc…domyślałam się
- Przykro nam …-powiedział starszy z nich…
Na te słowa moje obolałe ciało zdrętwiało….oczy wyszły na wierzch ….szok…wielki i nie wyobrażalny szok….Wszyscy wyszli…..do moich oczu napłynęły stada łez by zaraz spłynąć po moich bladych policzkach. Moje serce rozrywało się na milion kawałków. Wybuchłam głośnym płaczem
-Mama moja kochana mamusia….ona nie …nie mogła umrzeć –myślałam…układałam sobie wszystko w głowie ….
-Boże co ja Ci zrobiłam!!!!!!!!!- krzyczałam przez łzy- No co !!!!!!!??????- pytałam
Nie potrafiłam się choć trochę uspokoić …Ręce zaczęły się trząść…Czułam nie wyobrażalny ból w sercu…jakby ktoś mi je wyrywał…
Poncho
Powoli otwierałem oczy, ujrzałem białą salę. Nade mną chodziła pielęgniarka i coraz to poprawiała kroplówkę…
- Wreszcie się pan obudził- powiedziała
Rozglądałem się po sali, wszystko mnie bolało i utrudniało nawet najprostsze ruchy. Próbowałem sobie coś przypomnieć. Chyba mieliśmy wypadek, to w takim razie gdzie są rodzice. Postanowiłem poradzić się pielęgniarki, w końcu musi się do czegoś przydać…
- Gdzie są moi rodzice- spytałem i z trudem usiadłem na łóżku
Zastanawiała się chyba nad odpowiedzią bo zamilkła.
- Na sali operacyjnej, są w stanie krytycznym, przykro mi- powiedziała jak by odmawiała kolejny paciorek, bez jakich kolwiek uczuć.
A ja? Ja nie czułem nic, zupełnie nic kompletną pustkę. Czułem tylko się jak by nicość zżera mnie od środka. W końcu jeszcze nie umarli, tylko walczą o życie.
Bałem się….Czego? Śmierci najbliższych?...przecież sam mówiłem żeby umarli, a teraz co?...nie znałem odpowiedzi….
Opadłem z powrotem na lóżko…
- Nic panu nie jest?- zapytała pielęgniarka
- Nie- odpowiedziałem nie pewnie
- W takim razie idę, jakby coś to proszę naciskać czerwony guzik- powiedziała
- Dobrze- odpowiedziałem beznamiętnie
Pielęgniarka wyszła…więc zostałem sam, to właśnie lubiłem ciszę i samotność. Wtedy mogłem pomyśleć nas swoim życiem, nad jego celem którego jak na razie nie było…
Zawsze chciałem mieć dziewczynę która będzie podobna do mnie, ale najpierw ja sam muszę wiedzieć jaki jestem. W mojej głowie było wiele pytań bez odpowiedzi, a odpowiedź chociaż na jedno z nich była by dla mnie jak manna z nieba. Życie zawsze dawało mi w kość, począwszy od rodziców skończywszy na szkole. Zawsze byłem sam na świecie, tylko Ninel interesowała się mną… tylko ona…
Ja i moje myśli, ja i mój świat…
Moje rozmyślania przerwał charakterystyczny dźwięk drzwi. Do sali weszło 2 lekarzy…
- Przenosimy pana- powiedział jeden z nich
- Dlaczego?- spytałem ze zdziwieniem
- Po prostu tą salę ma zająć ktoś inny- mówił jeden z nich i pomagał mi wejść na wózek inwalidzki. Po chwili znalazłem się w wyznaczonej sali.
- Będzie pan w pokoju z dziewczyną- powiedział
Położyłem się na łóżku, i dalej kontynuowałem rozmyślenia…
Anahi
Płakałam … nie mogłam się pogodzić ze śmiercią najukochańszej osoby na świecie…..Najpierw Bóg zabrał mi ojca, teraz matkę…
-Więc po co ja zostałam na tym świecie ?- pytałam się w myślach
A może po to żeby cierpieć , żeby wylewać łzy każdego ranka…..czuć pustkę w sercu, czy po prostu żyć i pogodzić się z tym?......Nie znam odpowiedzi na żadne pytanie…Wiem tylko jedno…nie pogodzę się z tym…….nigdy….
Oczy bolały mnie od płaczu….ręce drżały….usta drętwiały….nie miałam sił
Nie miałam sił by żyć…by się męczyć….
Roztłukłam wazon…wzięłam jeden ostry odłamek szkła. Przybliżyłam go do prawego nadgarstka…Bałam się…Bałam się strasznie….zadawałam miliony pytań…I co będzie dalej?...Chciałam wybrać najprostszy i być może najgłupszy sposób na ulżenie sobie w cierpieniu…Przed moimi oczyma przelatywało całe życie….chwilę z mamą….z tatą….chwile szczęśliwe ,ale jakże ulotne….Nie nie mogłam tego zrobić……mama by tego nie chciała…
Odłożyłam szkło…
Chwilę po tym otworzyły się drzwi….Weszła pielęgniarka
-Zabieram panią na badania – powiedziała i podjechała wózkiem pod moje łóżko …
-Dobrze –odpowiedziałam obojętnie
-A czemu wazon jest stłuczony>- zapytała podejrzliwie kobieta…
-A…a bo – nie wiedziałam co powiedzieć –niechcący zwaliłam wazon ręką- powiedziałam pospiesznie to co nawinęło mi się na język
-Aha zaraz to posprzątam ,bo się jeszcze pani skaleczy- mówiła z przejęciem
-Dziękuję- powiedziałam nie pewnie i zarumieniła się….
Szpital ogólnie był ładny. Ściany były w pomarańczowym nietypowym kolorze. Pojechaliśmy do jakiegoś gabinetu …
-Proszę teraz zdjąć bluzkę- powiedział lekarz
Wstydziłam się okropnie…Zawsze chodziłam do lekarki. Podwinęłam nie pewnie bluzkę. Lekarz przykładał zimną słuchawkę do mojego rozgrzanego ciała….wreście koniec…
-Poinformujemy panią o wynikach- powiedział
Pielęgniarka z powrotem zawiozła mnie do pokoju
Zauważyłam drugie łóżko…
Poncho
Przysypiałem…..byłem zmęczony. Myśl, że rodzice walczą o życie było dla mnie udręką psychiczną…..Z mysli wyrwało mnie otwieranie drzwi.
Zauważyłem w nich piękną brunetkę….
Jechała na wózku. Miała prześliczną twarz, nos, usta i oczy…Oczy pełne bólu, cierpienia i bezradności. Napuchnięte i czerwone… najwyraźniej od płaczu
Patrzyła na mnie ukradkiem
-Cześć- powiedziałem nie pewnie
-Cześć- miała śliczny prześliczny słodziutki głos-- a co tu robisz?—spytała
-Przenieśli mnie, ale nie wiem dlaczego…-powiedziałem
-To ja was zostawiam- powiedziała pielęgniarka
-Aha…-powiedziała była w wyraźnym zakłopotaniu …
-A ty na co jesteś chora?- palnąłem
- Ja…ja jestem po wypadku- wyraźnie posmutniała – A ty?
-Ja też…-mówiłem- samochodowym….-dodałem
-Ja też samochodowym, u mnie zderzenie dwóch samochodów….-powiedziała spokojnie
-To w takim razie jesteśmy z jednego wypadku- rzekłem nie dowierzając- A co jest tej kobiecie , która jechała z tobą?
- Ona to moja mama –mówiła drżącym głosem- i nie żyje- z oczy popłynęły jej łzy..
-Przykro mi ….moi rodzice walczą o życie- powiedziałem na pocieszenie
-…….Możemy o tym nie mówić?- zapytała pohamowując łzy
-Ok.- rzekłem
Do naszego pokoju wszedł lekarz. Miał grobową minę, która z pewnością nie wróżyła nic dobrego……….
Anahi
Leżał na nim chłopak ….Bacznie mi się przyglądał.
Miał piękną twarz. Oczy….,ale bez blasku…jakby w zakłopotaniu. A ta klata najchętniej bym się do niej przytuliła…..Ah… rozpływałam się…
-Cześć- powiedział nagle
-Cześć –powiedziałam….miał śliczny głos taki męski…..-A ty co tu robisz? –zapytałam
-Przenieśli mnie, ale nie wiem dlaczego –powiedział
-To ja was zostawiam- powiedziała najwyraźniej zakłopotana pielęgniarka
-Aha- powiedziałam zakłopotana nie wiedziałam o co się zapytać…
-A ty na co jesteś chora?- zapytał
- Ja…ja jestem po wypadku –posmutniałam…przypomniałam sobie o mamusi
-Ja też- powiedział nagle- samochodowym- dodał
-Ja też samochodowym, u mnie zderzenie dwóch samochodów- starałam się mówić spokojnie
-To w takim razie jesteśmy z jednego wypadku- powiedział zaskoczony- A co jest tej kobiecie , która jechała z tobą? –zapytał….trafił w najczulszy punkt…musiałam odpowiedzieć
- Ona to moja mama- powiedziałam drżącym głosem- i nie żyje- nie wytrzymałam i popłakałam się
-Przykro mi ….moi rodzice walczą o życie- powiedział, lecz nie pocieszył mnie tym…
-…….Możemy o tym nie mówić?- zapytałam
-Ok.-powiedział
Ktoś wszedł do pokoju nie interesowałam się tym………..
[size=x-large]Rozdział 3[/size]
[attachment=134944]
[size=x-large]"Prawdziwe cierpienie może nas spotkać tylko ze strony tych ,których kochamy..."[/size]
Poncho
Popatrzyłem na lekarza
-Poncho mam do przekazania smutną wiadomość- powiedział stanowczo. Wyraźnie był całą tą sytuacją skrępowany
-Jaką?- zapytałem
-Pańscy rodzice…oni nie żyją- oznajmił po czym wyszedł z Sali…Wyszedł? Raczej pobiegł. Bał się ….Ale czego?...Nie wiem…
W każdym razie byłem w wielkim szoku. Nie wiedziałem co myśleć…po moich policzkach spływały pojedyncze ,gorące łzy…Łzy cierpienia i bólu, bo właśnie takie uczucia targały moim sercem…Po mojej głowie krążyły pytania…Dlaczego?...Po co ja?...moje ręce drżały…Nie mogłem
się opanować…Czułem jak moje serce krwawi …Nie potrafiłem tego pojąć w swojej głowie ….A może raczej nie chciałem. Nie chciałem wiedzieć, że nie mam rodziców…Czułem pustkę…Obwiniałem się. Przecież to ja chciałem żeby nie żyli, ale teraz myślę, że kochali mnie …Kochali mnie tylko na swój sposób .Wybuchłem głośnym płaczem
-Przykro mi- Powiedział żeński głos. Przycichłem trochę-wiem co czujesz-powiedziała smutno dziewczyna- I za pewne wiedziała….przecież też straciła rodziców
-Dziękuję- mówiłem lekko zawstydzony…zawstydzony tym ,że płakałem ,że dałem upust emocjom…Ale myślę, że to się nie liczyło…
-Kochałeś ich?- zapytała odważnie….Trudne pytanie, bo sam nie wiem…
-Nie wiem- mówiłem- na razie sam muszę się nad tym zastanowić…
-Rozumiem- powiedziała zakłopotana…Chciałem rozluźnić atmosferę…
-Wiesz nawet Cię nie spytałem jak masz na imię- rzekłem lekko rozbawiony…
Zaśmiała się- masz rację tak więc jestem Anahi, ale mów mi Any- mówiła z uśmiechem ….takim ślicznym i nie winnym…a te imię? Pasowało bez dwóch zdań do jej osobowości…
-Ja jestem Poncho- odpowiedziałem
Po tych słowach nastała głucha cisza….cisza ,w której moje serce krwawiło i rozrywało się albowiem ból wrócił…nie ból fizyczny ,ale psychiczny…ból duszy i serca. Byłem smutny jak nigdy dotąd…Cierpiałem ….”Cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć”….
- Tak bardzo mi ich brak- powiedziałem przez łzy….
Na te słowa Any próbowała wstać z łóżka…Na szczęście przerwa między jej łóżkiem, a moim była nie wielka . Podpierając się łóżka i ściany podeszła do mnie i przytuliła na tyle ile miała siły ...
Anahi
- Poncho mam do przekazania smutną wiadomość- powiedział stanowczo jakiś stażysta…Na moje oko miał może ze 25 lat.
-Jaką- zapytał Poncho …, bo tak powiedział do niego lekarz
- Pańscy rodzice…oni nie żyją- oznajmił po czym wyszedł z Sali…pff raczej wybiegł…bał się reakcji Poncho…debil…Minęło z 20 min… płakał…chciałam go jakoś pocieszyć
-Przykro mi- powiedziałam- wiem co czujesz …To prawda cierpiałam czułam ból…Do moich oczu znów napłynęły łzy…
-Dziękuję- powiedział….a ja uspokoiłam się trochę
-Kochałeś ich?- palnęłam…
-Wiesz na razie sam muszę się nad tym zastanowić - odpowiedział zaskoczony pytaniem…
-Rozumiem- rzekłam trochę zakłopotana
-Wiesz nawet Cię nie spytałem jak masz na imię- powiedział z lekka rozbawiony
Zaśmiałam się- masz rację tak więc jestem Anahi, ale mów mi Any- mówiłam
-Ja jestem Poncho- jego śliczne imię już znałam
Nastała cisza…głucha cisza . Nie wiedziałam jak zacząć rozmowę…Myślałam o mamie
-Tak bardzo mi ich brak- powiedział przez swe gorzkie łzy…Musiałam go jakoś pocieszyć…Tak bardzo było mi go żal…Próbowałam wstać…Ból tylko to teraz czułam…ale nie zważałam na to .Podpierając się ściany i łóżka wykonałam parę powolnych ruchów. Starałam się iść tak aby przynosiło to jak najmniej bólu…Przytuliłam go jak najmocniej potrafiłam. On wtedy mocno przyciągnął mnie do siebie tak ,że niemal natychmiast upadłam na niego całym swoim ciężarem. Nie wiem czy zrobił to świadomie czy też nie…
Ważne ,że w jego umięśnionych ramionach czułam się tak bezpiecznie. Przez moje ciało przechodziły dreszcze…U niego wyczuwałam to samo…Ja nigdy nie doznałam takiego uczucia…Leżałam wprost na nim… Czułam bicie jego serca trochę przyśpieszone…
-Ałłł- syknęłam gdy ścisnął mnie mocniej…Ten żelazny uścisk…gdybym chciała się z niego wydostać mogłabym tylko sobie pomarzyć…
-Trochę z mocno…- wymamrotałam
-Przepraszam…nie wiedziałem- starał się jakoś usprawiedliwić
-Nie szkodzi- na zgodę dałam mu soczystego buziaka w policzek…W sumie sama nie wiem ,dlaczego to zrobiłam …to był impuls…wiecie ,ale jakaś nie wyjaśniona siła ciągnęła mnie do jego ust…tak bardzo chciałam je poczuć…chociaż nie wiem jak to jest, bo nigdy z nikim się nie całowałam…Ale moje koleżanki opowiadały mi jakie to jest cudowne …
Poncho
Przyciągnąłem ją lekko do siebie. Wtedy Any upadła na mój tors …Niczym mgiełka …W sumie nie planowałem tego, ale cóż…przecież mogłaby się wystraszyć, że chcę jej coś zrobić czy coś. Zaciskała swoje malutkie, drobne rączki na moich ramionach. Była tak chuda i krucha…Bałem się przytulić ją mocnie żeby przypadkiem jej coś nie złamał…Boże nawet nie wiecie jakie przeze mnie przechodziły dreszcze… U Any wystąpiła podobna reakcja …Związałem swoje dłonie na jakże smukłej tali dziewczyny…
-Ałł- syknęła…przestraszyłem się, że to ja zrobiłem coś kruchemu ciałku Any …
-Co Ci jest ?-zapytałem pospiesznie
-Trochę za mocno- wymruczała prawie nie słyszalnie
-Przepraszam...nie wiedziałem-usprawiedliwiałem się
-Nie szkodzi..- powiedziała…I wtedy podciągnęła się tak aby dosięgnąć mojej twarzy…I złożyła mi słodkiego i niewinnego buziaka …Nie spodziewałem się takiej reakcji z jej strony
Nie żeby mi się nie podobało, ale to po prostu było to dziwne ,ale przyjemne- …Miałem ogromną ochotę zatopić się w jej malinowych ustach…Chociaż miałem już wiele dziewczyn jej wargi były wyjątkowe niczym perełki…pocałunek?...Ale ja jej prawie nie znam…Prawie ?! Ja jej w ogóle nie znam- skarciłem się w myślach…Uspokój się Poncho!!!
-Ekhem- burknął jakiś facet- mam dla was wiadomość…nie długo was zabieram- wypowiedział
-Dlaczego?! I gdzie?!- prawie krzyknąłem…Objąłem Any ramieniem
-Do domu dziecka- mówił spokojnie
Te dwa słowa odbijały się w mojej głowie…Wtedy jeszcze nie wiedziałem ,że właśnie one były początkiem piekła…
-Ale moja niania…- starałem się wyjaśnić
-Nie może Cię zaadoptować, jest już w podeszłym wieku- rzekł
-Dobrze..- mówiłem zrezygnowany- to kiedy nas zabieracie?- zapytałem
-Jutro –powiedział i wyszedł
Popatrzyłem na Any…była całkiem nie obecna …wątpiłem czy usłyszała jakie kolwiek słowa…
[size=x-large]Rozdział 4[/size]
[attachment=134958]
[size=x-large] Czasami mam ochotę zapomnieć, przestać cierpieć, myśleć. Nie istnieć...[/size]
Anahi
Wszedł jakiś facet…Słyszałam coś o domu dziecka…Bałam się. Szok wziął górę…Uświadomiłam sobie ,ze nie mam nikogo na świecie…Nie mam się do kogo przytulić, wyżalić i wypłakać…
-Nie mam nikogo kto by mnie kochał!!!- krzyczały moje myśli- nie mam- powiedziałam pod nosem. Z oczu wypływały mi łzy i spływały po moich rozgrzanych policzkach, pozostawiając po sobie mokre ślady…Poczułam, że ktoś szarpie mnie za ramie ….
-Anahi !!! – krzyknął Poncho
-Czemu krzyczysz ?- zapytałam pospiesznie ścierając łzy…
-Płakałaś? –zapytał troskliwie ujmując moją brodę
-Nie …- skłamałam…Bo co miałam odpowiedzieć?!
-Nie wierzę Ci…Boisz się sierocińca?- spytał
-Nie…, ale chodzi o to ,że ja…uświadomiłam sobie, że ja nie mam nikogo…nie mam nikogo na tym złym świecie..- wybuchłam płaczem, dałam upust emocjom, które się we mnie kłębiły od dłuższego czasu …
-Nie płacz, uspokój się….hmn przecież masz mnie- rzekł po czym mocno mnie przytulił. Przyległam do jego ciała. Tak dobrze było mi w jego ramionach…Czułam się w nich tak bezpiecznie. Biło od niego tajemnicze ciepło. Na pewno nieznane mi do tej pory. W pewnym momencie zaczął głaskać mnie po włosach…
-Wszystko będzie dobrze- mówił cichutko tak jakby głośne słowa sprawiały mi ból…
A ja nadal wylewałam hektolitry słonych łez na jego koszulę ( od autorki- to była koszula od jego piżamy )
-Boże Anahi ty go nawet nie znasz, a tu takie deklaracje z jego strony….”masz mnie”…Co ty wyrabiasz?!...No co?!- karciłam się w myślach - …może po prostu to przyjaciel?...Tak to na pewno przyjaciel- Byłam trochę weselsza ,że znalazłam odpowiedź na pytanie…
Próbowałam wyswobodzić się z jego uścisku…Wreście po paru trudach wyrwałam się jemu
-Dziękuję- powiedziałam
-Ale za co?- zapytał zdziwiony
-No za to, że użyczyłeś mi swojej koszuli jako chustki- opuściłam twarz aby nie zauważyła jak moje policzki płoną rumieńcem
Zaśmiał się- Nie ma za co- odpowiedział i klapną na łóżko
-To ja już idę do swojego łóżka- powiedziałam…Przez chwilę nic nie mówił…Najwidoczniej ad czymś zastanawiał
-Ok. -wydał z siebie stłumiony dźwięk…Uśmiechnęłam się i po chwili byłam u siebie w łóżku…
Poncho
Próbowałem sobie poukładać wszystko w głowie, sierociniec…śmierć rodziców…Tego było za dużo. Anahi też bardzo cierpi to widać, jest tak krucha…Nie mam zielonego pojęcia jak jej pomóc …Ja sam nie potrafię sobie pomóc ….Życie jest bardzo bolesne…hmn przynajmniej nasze życie…Dlaczego niektórzy przeżywają je bez większych, a niektórzy cierpią przez cały czas?...Nie wiem…I myślę, że nikt nie zna na nie odpowiedzi…Skoro Bóg istnieje to dlaczego jest tyle zła na świecie?...Może ma w tym jakiś plan, tylko dlaczego ma być taki bolesny?....Przekręciłem się na drugi bok i zobaczyłem ,ze do pokoju ktoś wchodzi…Poznałbym tą osobę z 1 kilometra. Była to oczywiście Ninel…Osoba, która na obecną chwilę była dla mnie najważniejsza….Podeszła do mojego łóżka…Uścisnęła mnie mocno, a z jej oczu wypływały pojedyncze łzy…Nie mam pojęcia czy to były łzy szczęścia czy też smutku….Ale na pewno te dwa określenia pasowały do całej tej sytuacji…
-Dziecko – zaczęła, a uśmiech nasuwał mi się na twarz, bo chociaż miałem już 17 lat ciągle mówiła do mnie zdrobniale - Nic Ci nie jest?- spytała
-Wszystko w porządku już jest lepiej- przy tym zdaniu chodziło mi o stan zdrowia, a nie stan duszy, bo ta krwawiła….”Bo chociaż moje ciało czuło się nie najgorzej to dusza cierpiała”
-To dobrze…wiesz już o rodzicach?- mówiąc to przyciszyła głos, zobaczyłem również Anahi spogląda w naszą stronę i się uśmiecha…Dobrze, że chociaż ta 70 latka dała jej powód aby pokazała swój piękny uśmiech…
-Wiem- odpowiedziałem i zacząłem wspominać ich twarze. Jak na złość przypominały mi się same złe chwile…Bo może nie było dobrych chwil?...Ja przynajmniej takich nie pamiętam
-Wszystko się ułoży …zobaczysz – pogłaskała mnie po głowie , w tym momencie i przekręciła wzrok na Anahi – A to kto?- spytała…hmn zawsze należała do osób ciekawskich. Nie mogła przeżyć bez chciał jednej plotki na tydzień, może to już syndrom „starszej pani”?
-Ja jestem Anahi Portilla, razem z Ponczem jesteśmy z tego samego wypadku- powiedziała cicho…
Ninel natychmiastowo do niej podeszła
-A tobie dziecko drogie nic nie jest?- zapytała troskliwie…Najzwyczajniej Any przypadła jej do gustu…
Anahi
-A tobie dziecko drogie nic nie jest?- zapytała troskliwie starsza pani…za pewne babcia Poncho…jest szczęściarzem ma kogoś kto go kocha…
-Nic…już prawie nic mnie nie boli- powiedziałam z lekkim uśmiechem
-Masz moje kondolencje z powodu matki- rzekła smutno
-Dziękuję- mówiłam…Było mi smutno jak nigdy…Co chwila czułam bolesne ukucia w serce, a z moich oczu chciały wypływać łzy… Na szczęście skutecznie je powstrzymywałam…nie chce niczyjej litości…
Wtem te smutne pełne żalu chwilę przerwały otwierane drzwi…
-Dzieci zabieramy was- powiedział jakiś brzydki facet
-Zaraz, zaraz mieliście nas zabrać jutro!- krzyknął oburzony Poncho
-Właśnie…wcześniej jakiś facet przyszedł i wyraźnie nam to oznajmił- rzekłam wściekła
-Nie obchodzi mnie to…Zabieram was i nie macie nic do gadania- powiedział głośniej
-Ja też nie mam nic do gadania?- rzekła nagle Ninel
-Nie jest pani opiekunką żadnego z nieletnich…więc nie- mówił beznamiętnie , jakby odklepywał jakąś nudną formułkę wyuczoną na pamięć…
-Ubierajcie się- rzekł i położył jakieś ubrania na stoliku obok drzwi…-widzę was za 20 minut, bo nie mam więcej czasu- dodał i wyszedł
-W takim razie przebiorę się- powiedziałam, a ta starsza pani podała nam ubrania i zaraz podeszła do mnie…
-Poncho odkręć się,.. Any chce się przebrać- rozkazała „wnukowi”
-Oj dobrze …dobrze- rzekł po czym odkręcił głowę
Ja w tym czasie ubrałam się w ciuchy jakie dał mi ten brzydal. Były to czarne rurki, biały top, różowa bluza i czarne adidasy. Matko jak dobrze, że bieliznę miałam swoją …
Gdy się odkręciłam Poncho też był już ubrany…hmn szkoda chętnie popatrzyłabym na jego klatę bez koszulki…-Boże Any ty zboczuchu jeden! O czym ty do jasnej cholery myślisz?!- karciłam się w myślach…On był ubrany w jasne jeansy, zielony T-shert ( nie wiem czy poprawnie napisałam ) i czarą bluzę, a do tego czarne adidasy podobne do moich…bez komentarza…
-To my idziemy proszę pani- powiedziałam smutno
-Dziecko mów mi Ninel- rzekła i przytuliła mnie mocno
-Dobrze…a teraz do widzenia Ninel- odpowiedziałam i pocałowałam ją w policzek
-Do zobaczenia najukochańsza nianiu- powiedział Poncho i przytulił ją do siebie
-To idziemy?- zapytał i staną przy moim łóżku…W sumie jeszcze wszystko mnie bolało…nie miałam sił aby się ruszyć
-A pomożesz mi wstać?- zapytałam nie śmiało
-Jasne – odpowiedział i wziął mnie za rękę. Wstałam na nogi, ale nadal kurczowo trzymałam jego dłoń…Chyba musiał się skapnąć ,że za bardzo nie mogę iść, bo przełożył moją lewą rękę na jego szyję , a sam objął mnie jedną ręką w pasie. I poszliśmy na dół…Tam czekała na nas karykatura człowieka…
-Chodźcie za mną – rzucił i machną do nas ręką…Po chwili byliśmy w jakimś samochodzie. Siedziałam koło Poncho…Muszę powiedzieć ,że bałam się cholernie …Nigdy nawet w telewizji nie widziałam sierocińca…No bo po co miałam go oglądać?...Zawsze żyłam w dostatku nigdy, niczego mi nie brakowało…Nie myślałam ,że w życiu spodka mnie taka tragedia jak ta…Coraz częściej staram się o tym zapomnieć …Ale nie potrafię…nie mogę…
Po moim ciele przechodziły dreszcze…ale nie podniecenia tylko zimna. Alfonso objął mnie swoim ramieniem co spowodowało więcej przyjemnego ciepełka …Nagle samochód staną…Myślałam, że zabrakło nam benzyny czy coś, ale nie po prostu dojechaliśmy….Wyszłam z samochodu przy pomocy chłopaka… Moim oczom ukazał się obrzydliwy szary budynek….Tynk spadał ze ścian, a z okien schodziła żółta farba, która może kiedyś świeciła bielą. Na podwórku nie było żadnych roślinek oprócz jednego półmartwego drzewka….Jednym słowem od tego miejsca bił smutek i cierpienie…Idealnie odzwierciedlał uczucia jakie teraz targały moją głową …Tutaj człowiek zamiast zapominać o tragedii coraz bardziej się staczał…
-Dzieciaki wejdźcie do środka- rzekł jakiś starszy pan ( Leon za zbuntowanych- nauczyciel w entradzie jest)
-Dobrze -powiedziałam , chociaż wcale nie byłam ciekawa wystroju środka…
Po minie Poncha wywnioskowałam ,że też wcale nie był zachwycony…Weszliśmy…Muszę powiedzieć ,że na pewno wnętrze wyglądało ładniej niż „wierzch”…Przedpokój do którego weszliśmy był utrzymany w beżowych i brązowych barwach…Kuchnia i jadalnia też…
-Chodźcie zaprowadzę was do waszych pokoi…-rzekł
Poszłam za tym facetem weszliśmy do jakiegoś pokoju…Ściany pomalowane były na delikatny cytrynowy odcień…
-To twoje łóżko- powiedział i pokazał na kasztanowy mebel stojący przy oknie- będziesz w pokoju jeszcze z jedną dziewczyną-…kiwnęłam twierdząco głową na zgodę…Naprzeciwko mojego łóżka stała dość duża kasztanowa szafa z lustrem ….Nie był to jakoś specjalnie supernowy pokój, ale nie jestem wybredna….Wtem do pokoju weszła czarnowłosa dziewczyna. Była raczej niskiego wzrostu. Ubrana była w zwykłe czarne dresy i biały top…Zdziwiło mnie nieco jej zachowanie, bo gdy tylko zobaczyła tego faceta od razu spuściła głowę…nie mam pojęcia ,dlaczego ale się dowiem….
[align=center][size=x-large]Rozdział 5
[/size][/align]
[attachment=134960]
[size=x-large]Przeciwności losu uczą mądrości, powodzenie ją odbiera...[/size]
Poncho
Jakiś starszy dziadek kazał nam iść za nim, żeby pokazać nam nasze pokoje…W sumie mało mnie to obchodziło gdzie będę spać i w ogóle …Teraz moje życie zamieniło się w wielki znak zapytania…Kiedyś gdy jeszcze żyli moi rodzice miałem wizje na przyszłość…rodzina…dom…praca. A dziś?...Stałem się „marionetką życia” pozwoliłem, aby toczyło się jak chce …Ale powróćmy do rzeczywistości…
Pomogłem Any wejść po schodach na górę i zobaczyliśmy jej pokój …Nagle, zaraz po nas weszła jakaś ciemnowłosa dziewczyna. Była raczej niskiego wzrostu , drobna i… smutna . Nie dziwię się jej , pewnie, a raczej na pewno jest samotna …W pewnym momencie zaskoczyłem się jej zachowaniem…Gdy tylko zobaczyła tego faceta spuściła głowę
-No jest brzydki i stary, ale da się przyzwyczaić przecież…-tłumaczyłem sobie
Następnie ten dziad złapał mnie za ramię i pociągną za sobą , aby pokazać mi mój pokój
-Ale Any…- powiedziałem zrezygnowany
-Ja się nią zajmę- rzekła nagle czarnowłosa
Na zgodę kiwnąłem głową i poszedłem…Tak to prawda czułem się jak ochroniarz…
Szliśmy po schodach na kolejne piętro…Stanęliśmy przy drzwiach …Chciałem już pociągnąć za klamkę, ale w ostatniej chwili ten facet złapał moja dłoń...
-Poczekaj!- powiedział głośniej tak jakbym popełniał najgorszy błąd swego życia…Jednym słowem ….Chore…
Po tych słowach zapukał do drzwi, a później otworzył je z klucza…Właśnie, dlaczego z klucza?...Może uczniowie mają karę?...Dosyć ostre metody wychowania …Ok. już nie będę tego kwestionował …Wreszcie otworzył drzwi…Moim oczom ukazał się zielony pokój. Idealnie kontrastował z ciemnobrązowymi meblami. Na ścianach wisiały plakaty, obrazy itd.. Przerzuciłem wzrok na dwa łóżka , w czym na jednym z nim siedział chłopak… Dziwne, że nie zauważyłem go wcześniej…Wyglądał na dobrze zbudowanego, wysokiego i nieszczęśliwego…Boże! Jak ja mam tu dojść do siebie , skoro wszyscy wokół mnie najchętniej podcięliby sobie żyły…? Po prostu „odlot na samo dno*”
-To ja was zostawiam samych- powiedział nauczyciel i znikł za drzwiami
-Siemka jestem Poncho, a ty?- zapytałem wyciągając do niego dłoń …
-Derrick- powiedział oschle
-Widzę, że nie jest tu fajnie…- rzuciłem
-Fajnie? Tu nawet nie jest dobrze- rzekł smutno…Po czym wstał z łóżka i podszedł do okna…Patrzył się w nie z taką rozpaczą…”Niczym zbity ptak w klatce” …Odebrano mu wolność…
-Dlaczego?- spytałem z nienadzka
-Litość bije tu od każdego człowieka przychodzącego tutaj…ludzie, którzy tutaj są…są egoistami…Nikt sobie nie pomaga…Nikt nie chce aby żyło nam się lepiej – przerwał na chwilę i mimowolnie się uśmiechną – Jedyną osobą, z którą rozmawiam jest May…Wydaje mi się, że tylko ona czuje to co ja…Widzi niesprawiedliwość, która dotyka nas wszystkich, a opiekunowie…- przestał w tym momencie, a z twarzy znikł uśmiech i jego ręce zacisnęły się w pięści, jakby maił ochotę kogoś nieźle skopać. Jego oczy pałały złością, ale było można dostrzec też bezradność i cierpienie…
-Co opiekunowie?- zapytałem przestraszony…Bałem się, że coś jest nie tak…,ale pytanie w czym tkwi problem?...
-Muszę iść …pa- mówił pospiesznie i wybiegł z pokoju
-Derrick!!!- krzyczałem za nim
Anahi
-Ale Any…- powiedział zrezygnowany, może bał się, że coś mi się stanie ?...nie wiem..
-Ja się nią zajmę- powiedziała nagle moja czarnowłosa koleżanka…A Poncho na zgodę kiwną głową i wyszedł z tym obleśnym dziadkiem…
-Ja jestem Anahi, ale mów mi Any…- powiedziałam i wyciągnęłam rękę w jej stronę- a ty?- zapytałam
-Ja jestem Maite, ale mów mi May…- rzekła cichutko i uśmiechnęła się ślicznie. Miała piękną buźkę , takie delikatne rysy twarzy ,pomimo, że nie miała na sobie makijażu bardzo ładnie wyglądała , tak naturalnie …
-Od jak dawna tutaj jesteś?- zapytałam
-Od hmn…dwóch lat- powiedziała…Matko ja bym chyba tyle nie wytrzymała…
-To długo…mi dwa lata brakuje do osiemnastki – rzekłam
-Mi już na szczęście tylko jeden rok i mówię do widzenia- mówiła ze szczęściem
-Może wyjdziemy na świeże powietrze?...Tak na spacer- powiedziałam
-Skoro chcesz to chodźmy…- pociągnęła mnie za rękę i wyszłyśmy na korytarz…Matko jaki on był mroczny i ciemny…rodem z horroru…Nagle usłyszałam jakiś krzyk…
-Kto to?!- zapytałam głośno, a echo rozniosło się po całym pomieszczeniu
-A….nic, lepiej chodźmy już- mówiła pospiesznie drżącym głosem, bała się czegoś…to pewne…
-Na pewno nie chcesz tego sprawdzić?- spytałam
-Nie…chodź już…- rzekła i złapała mnie za ramię…Szliśmy gdy nagle z drzwi wyszedł ten siwy facet , a zaraz po nim jakaś dziewczyna. Miała spuszczoną twarz, ale można było zobaczyć jej mokre policzki , najwidoczniej od płaczu…Szybko do niej podbiegłam i przytuliłam ją..
-Co się stało?- zapytałam nie zważając na obecność tego nauczyciela
-Marika żaliła mi się jak bardzo tęskni za rodzicami…- powiedział , po czym objął ją ramieniem – prawda Marii?
-Tak…-odpowiedziała dziewczyna, ale jakoś nie mogłam uwierzyć, że to prawda
-Aha…nie martw się, na Ziemi jest mnóstwo osób, które Cię kocha- pocieszyłam ją i wyszłam na dwór…Popatrzyłam się na May. Miała tak przerażoną twarz jakby zobaczyła ducha…Twarz jej strasznie pobladła, a ręce zaczęły się jej trząść….
-Nic Ci nie jest?...Pobladłaś…-zapytałam opiekuńczo
-Nie po prostu jest trochę zimno- mówiła pospiesznie
-A rozumiem, to prawda , ale cóż teraz jest Jesień więc nie mamy co liczyć na słońce- zaśmiałam się…teraz tak bardzo brakowało mi mamy, mojej kochanej mamusi, która zawsze była blisko mnie, to od niej biło przyjemne ciepełko…tak bardzo lubiłam ją przytulać…Ale teraz są to tylko ulotne wspomnienia…Wspomnienia, które są tak bolesne…Kłują moje serce i duszę…
-Jak nazywa się twój chłopak, który był z nami w twoim pokoju?- zapytała nagle
Zaśmiałam się- to nie jest mój chłopak, raczej przyjaciel, poznaliśmy się nie dawno. To było w szpitalu, po prostu jesteśmy z jednego wypadku…- wyjaśniłam
-Aha…Wypadek?...Sama prowadziłaś samochód?- zapytała zaciekawiona moimi wcześniejszymi słowami
-Nie prowadziłam, jechałam z mamą- mówiłam tłumiąc łzy napływające mi do oczu…
-Nie żyje?- spytała pospiesznie
-Niestety tak- rzekłam ,a po moich policzkach spłynęła pojedyncza łza
-Przykro mi- powiedziała i przytuliła mnie
-A twoja mama żyje?- popatrzyłam się w jej piękne zielone oczy , pełne bólu i cierpienia…Założę się , że w moich też nie było widać radości…
-Mama z Tatą są narkomanami- złamała głos w tej chwili- nawet nie wiesz jak czułam się gdy wracałam do domu pełnego jakiś nieznajomych mi ludzi, razem palili sobie marihuanę. Gdy tylko wchodziłeś na korytarz czułeś smród wymiocin i potu…Ojciec często przychodził do mojego pokoju i bił mnie skórzanym pasem…Do dziś mam blizny na plecach…Pewnie zapytasz dlaczego?...Bo nie miałam już pieniędzy dla nich, oboje byli wściekli, że nie mają fajek czy narkotyków…wszystko skończyło się gdy poznałam Derrika, to on wyciągnął mnie z tego bagna…- powiedziała
- Przykro mi, ja nie znałam swojego taty…ale nie wiem czy chciałam go poznać- rzekłam- opowiedz mi jak jest tutaj, w domu dziecka- poprosiłam
-Hmn…nie chcesz tego wiedzieć…-powiedziała zrezygnowana
-Ale dlaczego?- spytałam lekko przestraszona
-„Anahi trafiłaś do piekła”- mówiła pospiesznie
Poncho
Nie czekając dłużej pobiegłem za nim. Musiałem wiedzieć co mu leży na sercu…
-Derrik!!! Zaczekaj…- krzyczałem i w końcu się zatrzymał…
-Co opiekunowie? – zapytałem dysząc jeszcze
-Człowieku ty nie chcesz tego wiedzieć!- złapał mnie za barki
-A może jednak chce?!- zapytałem
Po tych słowach zaczął iść do pokoju- Sam się przekonasz- powiedział cicho…
Rozdział 6[/b][/size][/color][/align]
Nie potrafię szczerze się śmiać… Ale jestem… Wstaje z łóżka żeby przeżyć kolejny cholernie pusty dzień.
Poncho
Czułem jakby moje kości powolutku się łamały i kruszyły…Osunąłem się po zimnej ścianie…Moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa…było bezwładne …Fala natłoku myśli opanowała moją głowę …Były to same pytania… bez odpowiedzi…Nie bałem się…to był szok . Martwiłem się o moją Any…Moją?...od pewnego czasu lubiłem ją tak nazywać …jak na razie tylko w myślach…Straszne było to, że co może się jej stać. Na samą myśli moje ręce zacisnęły się w pięści …gotowe do walki ,do obrony przed przeciwnościami losu …Nie czekając szybko pobiegłem poszukać …kruszynki (Any) …Zajrzałem do jej pokoju i jedyne co tam ujrzałem to tylko torba i ciuchy porozrzucane po całym pokoju. Przestraszyłem się , że nie zdążyłem… Że coś mnie wyprzedziło i jest źle…Moją głową targały czarne myśli , przesiąknięte obwinianiem się i bólem…Stałem jak kołek ,przyklejając wzrok do jednego punktu. Nie siedząc tam dłużej jak głupek wybiegłem na korytarz…Był ciemny ponury …Wtem usłyszałem przeraźliwy krzyk. Wrzask dochodził z…podszedłem do drzwi z napisem „Pokój nauczycielski”…Z Pokoju Nauczycielskiego?...Nie pewnie chwyciłem za klamkę i pchnąłem drzwi przez siebie…Moim oczom ukazał się ten dziad z jakąś dziewczyną…Wyglądała strasznie …Oczy czerwone od płaczu , rozczochrane włosy i do tego pokrwawione policzki i nogi…
-Boże co się jej stało?- zapytałem się siebie…Podszedłem do niej i dotknąłem jej policzków. Krew z nich spływała po szyji zalewając tym jej białą bluzkę…Wyciągnąłem z kieszeni chusteczki aby wytrzeć chociaż trochę te czerwone plamy…Nie wiem z skąd, ale wydawało mi się, że już ją znam, a przynajmniej widziałem…
-Co tu się stało?- zapytałem stanowczo…cisza…- No co!!!- krzyknąłem …Dziewczyna nerwowo złapała mnie za rękę…Nie patrzyła na tego faceta, głowę miała opuszczoną nisko…Co chwilę słychać było ciche pochlipywanie…Z jej oczu spadały ciężkie łzy pomieszane z krwią…
-Ktoś pobił May…właśnie przyszła mi o tym opowiedzieć- powiedział szybko
-Tak było?- zapytałem patrząc się na nią
-Ta-k –jąkała się trochę, ale to na pewno z nadmiaru emocji
-Poncho pomóż koleżance doprowadzić się do ładu- rzekł
-Dobrze… chodźmy już- mówiłem i ująłem jej rękę –Dziękuję- powiedziała cichutko
-Nie ma za co , pójdziemy do łazienki …hmn może twojej?- zapytałem-tak chodźmy
Wyszliśmy na korytarz…postawiłem parę kroków gdy nagle coś na mnie wpadło
-Poncho?....May? Co Ci się stało słońce?- zapytała jak później wywnioskowałem Any
-Ktoś ją pobił- rzekłem- właśnie idziemy do łazienki-dodałem
-Idę z wami- powiedziała opiekuńczo. I poszliśmy nie odzywaliśmy się do siebie…Miałem nieodparte wrażenie, że nie jest prawdą, że ktoś ją pobił…tzn. na pewno ktoś ją pobił, ale wątpię aby był to ktoś z tych dzieci co biegają na korytarzu. My prawie jesteśmy tu najstarsi, a żaden gówniarz nie pobił by aż do krwi…Wiadomo, że te bachory nie mają tyle siły co my…Jednym słowem sprawa była dziwna…Jej rany wyglądały jakby ktoś ciął je nożem, ale przecież mogłem się mylić…Najprostszą sprawą byłoby po prostu zapytać, ale po co skoro i tak nie powie mi prawdy. Jeśli to jest poważniejsza sprawa ktoś może ją zastraszać…Ale kto?...Muszę do tego dojść. Widać, że dziewczyna się bała, przykładem było to, że nawet nie spojrzała na tego faceta… Jakby jego wzrok co najmniej wiercił dziury w głowie…Ale zaraz wiem skąd ją znam …to ta dziewczyna z pokoju Any…No tak! Jak mogłem zapomnieć…Zaraz, zaraz ona się nazywa May?...Coś Derrick o niej wspominał…
-Poncho-coś zaczęło mnie szturchać w ramię i tym samym wybiło mnie z transu- Tak Any?- zapytałem
-Może pomożesz mi z May?…Ledwo co może chodzić- powiedziała- A tak jasne – odpowiedziałem i w ostatniej chwili podtrzymałem ją ramieniem, bo upadłaby na ziemię…Nie czekając dłużej wziąłem ją na ręce i zaniosłem na jej łóżko w pokoju Any. Widać, że musiała być również bardzo wycieńczona…Miała ledwo co otwarte oczy…Anahi szybko pobiegła po butelkę wody…
-May co Cię boli?- zapytałem…nic mi nie odpowiedziała, ale z jej oczu wypłynęła pojedyncza łza…Nie naciskałem…bolało ją wszystko. Any wtem wleciała do pokoju z butelką, po czym przystawiła ją do ust koleżanki…
-Słuchaj lecę po jakąś pielęgniarkę- rzekłem szybko…
Anahi
May zaczęła pić wodę…Bardzo się o nią bałam. Byłam strasznie ciekawa kto ją pobił…Od razu wkopałabym mu w tyłek…Ale jeśli okaże się, że to nie takie proste? Że to nas przerośnie …to co wtedy?...Tak bardzo chce jej pomóc…Nie chce żeby cierpiała. Martwię się, że nie dam rady jej ochronić…Te myśli są nie do wytrzymania…Te słowa , które wypowiedziała na dworze…”Anahi trafiłaś do piekła”…ahh… nie wiem co zrobić…nie wiem gdzie uciec…nie wiem jak pomóc…nie wiem gdzie się schronić i kogo się poradzić …po prostu nie wiem. Czuje, że nie mam oparcia i punku zaczepnego. Czuję, że jestem sama i nikt mi nie pomoże…To takie straszne uczucie…
-Any przepraszam…- powiedziała cichutko moja koleżanka…- Ale za co?- spytałam zdziwiona.
-No za to, że zrobiłam wam tyle kłopotu- odpowiedziała jeszcze ciszej…
-Przestań, jak tak możesz mówić…to nie kłopoty, tylko pomoc- rzekłam z uśmiechem
-Dziękuję, jeszcze nigdy nikt się mną nie opiekował- powiedziała smutno
Przytuliłam ją, nie zważałam na to, że ubrudzę się jej krwią…Wiem, że potrzebowała tego…Miłości od jakiekolwiek osoby…Nagle drzwi od naszej sypialni otworzyły się i wszedł Poncho z Pielęgniarką…Była strasznie brzydka. Na oko miała z 60lat i Bardzo złośliwy wyraz twarzy…Usiadła przy łóżku May i zaczęła , a to polewać czymś, a to przykładać jakieś plastry…
-Gotowe- powiedziała oschle i wyszła. Poncho usiadł na krzesełku naprzeciwko niej. Ja usiadłam na jej łóżku…Alfonso spojrzał na mnie porozumiewawczo…
-Kto Ci to zrobił?- spytałam spokojnie
-Właśnie…tylko nie mów, że to, któryś z tych dzieciaków, bo i tak nie uwierzymy-dodał
-Dobrze, ale zamknijcie drzwi- rzekła drżącym głosem, co chwilę patrząc się na drzwi. Poncho szybko pobiegł i spełnił prośbę…
-Więc od razu powiem, że to nie jest takie proste jak myślicie… – powiedziała ocierając łzy napływające jej do oczu
-Postaramy się zrozumieć- odpowiedziałam
-Tak więc masz rację Poncho ,nie pobiły mnie dzieci, one same się boją, że coś im się stanie, jak się okazuje nie potrzebnie… To dzieje się tylko starszym dziewczynom, tylko dziewczynom. On chłopaków nie rusza, tylko na nas się wyżywa. Wie o tym tylko Derrick…-i na tym skończyła gdyż nagle drzwi się otworzyły…Serce mi zamarło…
-May podobno coś się stało?- zapytał zmartwiony chłopak. Był wysoki, miał jeżyka na włosach…
-Ktoś ją pobił…- odpowiedziałam szybko. Wtedy ten chłopak podszedł do naszej ofiary i powiedział jej coś na ucho…
-Muszę iść – powiedziała szybko …Była strasznie czymś przejęta…
-Derrick przestań ona nawet nie może wstać z łóżka, a co dopiero iść…- powiedział Poncho
Po upomnieniu ten chłopak wziął May na ręce i wyszedł z naszego pokoju…
-Ona śpi dziś u mnie- powiedział na odchodne- Alfonso jak możesz to zostań z Any, później Ci powiem ,dlaczego, a najlepiej wyjdź na korytarz za 5 min. to opowiem Ci wszystko…-dodał. Nie wiedziałam o co mu chodzi, o czym ma powiedzieć Poncho?...Poczułam się jak idiotka…
-Dobrze- odpowiedział
-To śpisz u mnie?- zapytałam…Czułam się niezręcznie, nigdy jeszcze nie byłam sam na sam z chłopakiem w pokoju…No może w szpitalu, ale to się nie liczy, bo to nie był mój wybór…
-No chyba tak, skoro Derrick chce z May, to co im będę przeszkadzać? Chyba, że ty nie chcesz…- mówił lekko speszony
-Możesz zostać, bo szczerze mówiąc boje się spać sama…Może to głupie, że taka duża dziewczynka boi się spać sama, ale to miejsce naprawdę jest okropne- wyjaśniłam zgodnie z prawdą…
-Duża dziewczynka to ty nie jesteś- zaśmiał się…O nie co on sobie myśli?...Że może po mnie jeździć?...haha to się grubo pomylił
-O się znalazł jeden co taki duży- odpowiedziałam
-Na pewno wyższy od Ciebie- znów się zaśmiał…Nie wiem co on lubił w kłótni ze mną, ale najwyraźniej go to bawiło…
-Chcesz się zmierzyć?- zapytałam…No ładnie jestem na pozycji przegranej…
-Dobra- rzekł, po czym wyciągną z kieszeni małą miarkę…A w ogóle po co mu ta miarka?....Hmn to pytanie pozostawiam wam…
-Stań przy ścianie, a… i zdejmij buty- cholera jasna nakrył mnie…Wykonałam jego polecenie i zrobiłam to co mi kazał. Zaczął mnie mierzyć, a następnie parskną dzikim śmiechem…
-163? I ty się chciałaś ze mną mierzyć?- zapytał drwiąco
-Moment moment zaraz zmierzymy Ciebie- powiedziałam, z ostatnią krztą nadziei…Zaraz on staną przy ścianie i zaczęłam go mierzyć…no nie, nadzieja wygasła…
-177- rzekłam cicho żeby nie usłyszał
-Ile?- zapytał z szyderczym uśmieszkiem, dobrze słyszał odpowiedź
-177- krzyknęłam mu w ucho….i wtedy ktoś wszedł...
W świecie pewna jest tylko śmierć…
Poncho
Ktoś wszedł…Serce mi zamarło…
-Poncho chodź już- pozwiedzał podenerwowany już Derrik…Ze świstem wypuściłem powietrze z moich płuc w geście ulgi…
-Już idę- odpowiedziałem i poszedłem za nim. Szliśmy po długim i ciemnym korytarzu…Można się przyzwyczaić, że nie było to normalne miejsce…Nagle przystanęliśmy i Derrick złapał mnie mocno za ramię…
-A teraz słuchaj, bo drugi raz nie mam zamiaru powtarzać – powiedział …na zgodę kiwnąłem głową…
-Musicie się pilnować …Nie możesz pozwolić jej żeby sama gdzieś chodziła…To co tutaj się dzieje nie jest nawet w jednym stopniu normalne, to jest chore…Nie ważne ,że krzyczą, że plączą…On ma to gdzieś…Kręci go to…lubi widzieć strach i ból…Lubi jak są bezbronne , wręcz kocha to robić…Gwałci każde zasady moralności…Najgorsze jest to, że nic nie można z tym zrobić…Nie można temu zapobiec…będzie jeszcze gorzej…Musisz jej pilnować, bo ma na nią chętkę…A jeśli ją złapie, będzie marzyła tylko o szybkiej śmierci…Rozumiesz?- zapytał…Nie do dotarły do mnie jego słowa…Moja głowa pękała w szwach od nadmiaru pytań…A najważniejsze z nich było najkrótsze …Kto? …No Kto do cholery jasnej?! Czemu nie powie mi tego prosto w twarz? …Będzie marzyła tylko o szybkiej śmierci?...To nie może być prawdą…o jak bardzo chciałbym się obudzić…Tak bardzo pragnąłem aby był to tylko sen, który za chwilę się urwie…Jasne, że będę jej pilnować, ale przed kim?...
-Kto to robi? –zapytałem w miarę spokojnie…Z jednej strony chciałem znać odpowiedź, ale z drugiej…
- Powiesz mi do cholery jasnej?! – krzyknąłem
-Nie mam zamiaru…odwal się …po prostu jej pilnuj- wykrzyczał mi w twarz i pobiegł w głąb korytarza…Nie miałem zamiaru za nim biec, doprowadziłoby to tylko do bójki…
Zajarzyłem nagle, ze Any została sama w pokoju…Sama! …Jezu co ze mnie za debil…Zacząłem biec do pokoju…Otworzyłem drzwi z hukiem…miałem w dupie, że może przyjść dyrektor …Bałem się o Any, ona teraz była najważniejsza…Ku mojemu zdziwieniu nie zobaczyłem tam nikogo…Pościel już nie była tak ładnie ułożona jak wcześniej…Starałem się zachować zimną krew…Wtem zobaczyłem na podłodze czerwone plamy…Prowadziły one do łazienki… Zacząłem biec w wyznaczony sobie cel…Natychmiastowo zwolniłem gdy zobaczyłem odłamki szkła na podłodze …Podniosłem głowę wyżej i zauważyłem doszczętnie rozbite okno …
-Matko najświętsza…- szepnąłem cichuteńko pod nosem…W mojej głowie tworzyły się najczarniejsze scenariusze…Po woli, aby nie nadepnąć na odłamki szkła zacząłem podążać do drzwi, które lekko było roztwarte, a z nich widniało bladożółte światło, które oświetlało kawałek podłogi…Podszedłem do drzwi i zajrzałem do środka…Zamarłem , była to Any zapłakana , po jej rekach spływała krew…
-Any co jest? Co się stało? –pytałem pospiesznie, klękając przed nią i łapiąc ją za twarz…
Anahi
-Upa-dłam…- powiedziałam cicho, ocierając łzy…
-A dlaczego?- spytał czule Poncho
-Siedziałam sobie spokojnie na łóżku gdy nagle usłyszałam ogromny huk, zaraz po nim pobiegłam w jego stronę. Niestety nie zauważałam porozbijanego szkła ,które było na podłodze i przewróciłam się o nie. Później poszłam w stronę łazienki żeby wyjąć pozostałości po feralnym zdarzeniu…No i ty przyszedłeś…-opowiedziałam mu uspokajając się trochę…
-Co rozbiło szybę?- zapytał
-Nie wiem –rzekłam…w sumie teraz to mnie nie obchodziło…
-Daj wyjmę Ci te szkło- powiedział i wziął moją rękę w swoją dłoń…Po chwili wyją z kieszeni małą srebrną pesetę…na sam widok , aż wzdrygnęłam. Już czułam co to będzie za ból…Przyłożył ją delikatnie do rany, w której znajdował się odłamek…
-Czekaj…-zatrzymałam go- a w ogóle czemu nie zawołasz pielęgniarki?- zapytałam…Zamyślił się , a jego mina nabrała wyraz współczucia i bezradności…
-Sam to wyjmę…najlepiej żebyś nikomu o tym nie mówiła – oznajmił zimno, a wręcz rozkazał…Nie zadawałam więcej zbędnych pytań, a on nadal kontynuował …
-Matko boska co tu się stało?! – zapytał głos dochodzący zza drzwi…po chwili wyłoniła się z nich May z Derrikiem…Dziewczyna za chwilę zaczęła płakać i patrzeć na mnie tak smutnym wzrokiem, że myślałam, że ja sama zaraz wybuchnę płaczem…
-Nic się nie stało, Any upadła tylko na szkło- odezwał się Poncho- właśnie wyjmuję jej to- dodał
-Daj pomogę Ci- powiedział Derrik i zmierzył Poncho wzrokiem „ A nie mówiłem” …Po chwili objął mnie jedną ręką w pasie…
-Co robisz? Można wiedzieć?- zapytałam pospiesznie, zawstydzona
-Pomagam…Poncho wyciągaj- rozkazał, a ja siedziałam cicho…Po chwili poczułam jak ręce chłopaka zakleszczają się na mojej tali
-AAA- krzyknęłam głośno i wybuchłam płaczem, chociaż starałam się tego nie zrobić…
-Przepraszam- powiedział szybko Alfonso- starałem się lekko- powiedział skruszony i wziął moją rękę pod zimną wodę…Chwilowo przyniosła ona ulgę w cierpieniu…
-Poncho podaj mi bandaż i gazę- powiedział Derrik…kolega jego pospiesznie wykonał polecenie…Gdy zaczął obwijać moją ranę opatrunkiem zauważyłam na jego rękach liczne siniaki ,oparzenia i blizny…Nie śmiałam nawet się zapytać skąd je ma…
-Koniec- rzekł
-Chodzicie tu!!!- krzyknęła May, która wcześniej wzięła się za sprzątnie pokoju…Szybko do niej pobiegliśmy. Siedziała ona na łóżku ,a oczy jej były wlepione w białą pogniecioną kartkę…
-Znalazłam to pod łóżkiem , owinięty był tym kamień- oznajmiła pospiesznie i podała mi kartkę…widniał na niej napis :[attachment=137118] ...Nie miałam najmniejszego nawet pojęcia co to znaczy...Być może też nie chciałam wiedzieć...Po chwili chłopaki wyrwali mi kartkę
-Co to znaczy?- zapytał pospiesznie Poncho...
-Nie mam pojęcia ...Nigdy nie spodkałam się w naszym języku z takim słowem...
-To nie nasz język –oznajmił koega May, który od dłuzszego czasu przygladał się kartce
-Dlaczego ktoś wrzucił to przez nasze okno? –zapytałam...Bałam sie, przecież mógł być to jakiś szaleniec ,który chce zrobić mnie ,albo May krzywdę...
-Na pewno chodzi o którąś z was...tylko ,którą?-powiedział Derrik- a z resztą to najmiej ważne...trzeba was pilnować...będziemy spać w jednym pokoju, w każdym dniu w innym, żeby ten kto to zrobił nie był pewien gdzie śpi poszczególna osoba...W tym czasie patrzyłam się na Poncha, który usiadł na krześle i usilnie nad czymś rozmyślał...
-Maj zostań tutaj ,pobiegnę po nasze rzeczy...dziś będziemy spać w piwnicy...
-Co?! ...nie ...tylko nie piwnica –krzyknełam
-Cicho bądź jeszcze nas usłyszą...- rozkazał mi chłopak- nie bój się -dodał i wybiegł z pokoju...
Podeszłam do Alfonsa...
-Co jest?-zapytałam
-Any boję się, że coś nam się stanie, że Cię nie obonię, że nie zdążę – oznajmił piekielnie zmartwiony...Wtem do naszego pokoju wleciał zdyszany Derrik
-Uciekamy!!!- krzyknął |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Dulce Maria
Administrator
Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 203 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany:
Czw 18:11, 04 Lis 2010
|
|
Powiem tak pierwsze znalazłam to opowiadanie na zbuntowane, ale bardzo się cieszę, że je tu wstawiłaś, ponieważ jest bardzo ciekawe. z miłą chęcią zostanę wierną czytelniczką jego. Mam nadzieję, że rozdział wstawisz szybko, ponieważ wiem, że oboje nie mili łatwo w zyciu, jestem ciekawa co dalej im się przytrafii |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
...free time...
Początkujacy
Dołączył: 15 Paź 2010
Posty: 44 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany:
Sob 22:55, 06 Lis 2010
|
|
O dziękuje za komentarz:) dla ciebie dodam kolejne r
Rozdział 3
[size=x-large]"Prawdziwe cierpienie może nas spotkać tylko ze strony tych ,których kochamy..."[/size]
Poncho
Popatrzyłem na lekarza
-Poncho mam do przekazania smutną wiadomość- powiedział stanowczo. Wyraźnie był całą tą sytuacją skrępowany
-Jaką?- zapytałem
-Pańscy rodzice…oni nie żyją- oznajmił po czym wyszedł z Sali…Wyszedł? Raczej pobiegł. Bał się ….Ale czego?...Nie wiem…
W każdym razie byłem w wielkim szoku. Nie wiedziałem co myśleć…po moich policzkach spływały pojedyncze ,gorące łzy…Łzy cierpienia i bólu, bo właśnie takie uczucia targały moim sercem…Po mojej głowie krążyły pytania…Dlaczego?...Po co ja?...moje ręce drżały…Nie mogłem
się opanować…Czułem jak moje serce krwawi …Nie potrafiłem tego pojąć w swojej głowie ….A może raczej nie chciałem. Nie chciałem wiedzieć, że nie mam rodziców…Czułem pustkę…Obwiniałem się. Przecież to ja chciałem żeby nie żyli, ale teraz myślę, że kochali mnie …Kochali mnie tylko na swój sposób .Wybuchłem głośnym płaczem
-Przykro mi- Powiedział żeński głos. Przycichłem trochę-wiem co czujesz-powiedziała smutno dziewczyna- I za pewne wiedziała….przecież też straciła rodziców
-Dziękuję- mówiłem lekko zawstydzony…zawstydzony tym ,że płakałem ,że dałem upust emocjom…Ale myślę, że to się nie liczyło…
-Kochałeś ich?- zapytała odważnie….Trudne pytanie, bo sam nie wiem…
-Nie wiem- mówiłem- na razie sam muszę się nad tym zastanowić…
-Rozumiem- powiedziała zakłopotana…Chciałem rozluźnić atmosferę…
-Wiesz nawet Cię nie spytałem jak masz na imię- rzekłem lekko rozbawiony…
Zaśmiała się- masz rację tak więc jestem Anahi, ale mów mi Any- mówiła z uśmiechem ….takim ślicznym i nie winnym…a te imię? Pasowało bez dwóch zdań do jej osobowości…
-Ja jestem Poncho- odpowiedziałem
Po tych słowach nastała głucha cisza….cisza ,w której moje serce krwawiło i rozrywało się albowiem ból wrócił…nie ból fizyczny ,ale psychiczny…ból duszy i serca. Byłem smutny jak nigdy dotąd…Cierpiałem ….”Cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć”….
- Tak bardzo mi ich brak- powiedziałem przez łzy….
Na te słowa Any próbowała wstać z łóżka…Na szczęście przerwa między jej łóżkiem, a moim była nie wielka . Podpierając się łóżka i ściany podeszła do mnie i przytuliła na tyle ile miała siły ...
Anahi
- Poncho mam do przekazania smutną wiadomość- powiedział stanowczo jakiś stażysta…Na moje oko miał może ze 25 lat.
-Jaką- zapytał Poncho …, bo tak powiedział do niego lekarz
- Pańscy rodzice…oni nie żyją- oznajmił po czym wyszedł z Sali…pff raczej wybiegł…bał się reakcji Poncho…debil…Minęło z 20 min… płakał…chciałam go jakoś pocieszyć
-Przykro mi- powiedziałam- wiem co czujesz …To prawda cierpiałam czułam ból…Do moich oczu znów napłynęły łzy…
-Dziękuję- powiedział….a ja uspokoiłam się trochę
-Kochałeś ich?- palnęłam…
-Wiesz na razie sam muszę się nad tym zastanowić - odpowiedział zaskoczony pytaniem…
-Rozumiem- rzekłam trochę zakłopotana
-Wiesz nawet Cię nie spytałem jak masz na imię- powiedział z lekka rozbawiony
Zaśmiałam się- masz rację tak więc jestem Anahi, ale mów mi Any- mówiłam
-Ja jestem Poncho- jego śliczne imię już znałam
Nastała cisza…głucha cisza . Nie wiedziałam jak zacząć rozmowę…Myślałam o mamie
-Tak bardzo mi ich brak- powiedział przez swe gorzkie łzy…Musiałam go jakoś pocieszyć…Tak bardzo było mi go żal…Próbowałam wstać…Ból tylko to teraz czułam…ale nie zważałam na to .Podpierając się ściany i łóżka wykonałam parę powolnych ruchów. Starałam się iść tak aby przynosiło to jak najmniej bólu…Przytuliłam go jak najmocniej potrafiłam. On wtedy mocno przyciągnął mnie do siebie tak ,że niemal natychmiast upadłam na niego całym swoim ciężarem. Nie wiem czy zrobił to świadomie czy też nie…
Ważne ,że w jego umięśnionych ramionach czułam się tak bezpiecznie. Przez moje ciało przechodziły dreszcze…U niego wyczuwałam to samo…Ja nigdy nie doznałam takiego uczucia…Leżałam wprost na nim… Czułam bicie jego serca trochę przyśpieszone…
-Ałłł- syknęłam gdy ścisnął mnie mocniej…Ten żelazny uścisk…gdybym chciała się z niego wydostać mogłabym tylko sobie pomarzyć…
-Trochę z mocno…- wymamrotałam
-Przepraszam…nie wiedziałem- starał się jakoś usprawiedliwić
-Nie szkodzi- na zgodę dałam mu soczystego buziaka w policzek…W sumie sama nie wiem ,dlaczego to zrobiłam …to był impuls…wiecie ,ale jakaś nie wyjaśniona siła ciągnęła mnie do jego ust…tak bardzo chciałam je poczuć…chociaż nie wiem jak to jest, bo nigdy z nikim się nie całowałam…Ale moje koleżanki opowiadały mi jakie to jest cudowne …
Poncho
Przyciągnąłem ją lekko do siebie. Wtedy Any upadła na mój tors …Niczym mgiełka …W sumie nie planowałem tego, ale cóż…przecież mogłaby się wystraszyć, że chcę jej coś zrobić czy coś. Zaciskała swoje malutkie, drobne rączki na moich ramionach. Była tak chuda i krucha…Bałem się przytulić ją mocnie żeby przypadkiem jej coś nie złamał…Boże nawet nie wiecie jakie przeze mnie przechodziły dreszcze… U Any wystąpiła podobna reakcja …Związałem swoje dłonie na jakże smukłej tali dziewczyny…
-Ałł- syknęła…przestraszyłem się, że to ja zrobiłem coś kruchemu ciałku Any …
-Co Ci jest ?-zapytałem pospiesznie
-Trochę za mocno- wymruczała prawie nie słyszalnie
-Przepraszam...nie wiedziałem-usprawiedliwiałem się
-Nie szkodzi..- powiedziała…I wtedy podciągnęła się tak aby dosięgnąć mojej twarzy…I złożyła mi słodkiego i niewinnego buziaka …Nie spodziewałem się takiej reakcji z jej strony
Nie żeby mi się nie podobało, ale to po prostu było to dziwne ,ale przyjemne- …Miałem ogromną ochotę zatopić się w jej malinowych ustach…Chociaż miałem już wiele dziewczyn jej wargi były wyjątkowe niczym perełki…pocałunek?...Ale ja jej prawie nie znam…Prawie ?! Ja jej w ogóle nie znam- skarciłem się w myślach…Uspokój się Poncho!!!
-Ekhem- burknął jakiś facet- mam dla was wiadomość…nie długo was zabieram- wypowiedział
-Dlaczego?! I gdzie?!- prawie krzyknąłem…Objąłem Any ramieniem
-Do domu dziecka- mówił spokojnie
Te dwa słowa odbijały się w mojej głowie…Wtedy jeszcze nie wiedziałem ,że właśnie one były początkiem piekła…
-Ale moja niania…- starałem się wyjaśnić
-Nie może Cię zaadoptować, jest już w podeszłym wieku- rzekł
-Dobrze..- mówiłem zrezygnowany- to kiedy nas zabieracie?- zapytałem
-Jutro –powiedział i wyszedł
Popatrzyłem na Any…była całkiem nie obecna …wątpiłem czy usłyszała jakie kolwiek słowa…
Rozdział 4
Czasami mam ochotę zapomnieć, przestać cierpieć, myśleć. Nie istnieć...
Anahi
Wszedł jakiś facet…Słyszałam coś o domu dziecka…Bałam się. Szok wziął górę…Uświadomiłam sobie ,ze nie mam nikogo na świecie…Nie mam się do kogo przytulić, wyżalić i wypłakać…
-Nie mam nikogo kto by mnie kochał!!!- krzyczały moje myśli- nie mam- powiedziałam pod nosem. Z oczu wypływały mi łzy i spływały po moich rozgrzanych policzkach, pozostawiając po sobie mokre ślady…Poczułam, że ktoś szarpie mnie za ramie ….
-Anahi !!! – krzyknął Poncho
-Czemu krzyczysz ?- zapytałam pospiesznie ścierając łzy…
-Płakałaś? –zapytał troskliwie ujmując moją brodę
-Nie …- skłamałam…Bo co miałam odpowiedzieć?!
-Nie wierzę Ci…Boisz się sierocińca?- spytał
-Nie…, ale chodzi o to ,że ja…uświadomiłam sobie, że ja nie mam nikogo…nie mam nikogo na tym złym świecie..- wybuchłam płaczem, dałam upust emocjom, które się we mnie kłębiły od dłuższego czasu …
-Nie płacz, uspokój się….hmn przecież masz mnie- rzekł po czym mocno mnie przytulił. Przyległam do jego ciała. Tak dobrze było mi w jego ramionach…Czułam się w nich tak bezpiecznie. Biło od niego tajemnicze ciepło. Na pewno nieznane mi do tej pory. W pewnym momencie zaczął głaskać mnie po włosach…
-Wszystko będzie dobrze- mówił cichutko tak jakby głośne słowa sprawiały mi ból…
A ja nadal wylewałam hektolitry słonych łez na jego koszulę ( od autorki- to była koszula od jego piżamy )
-Boże Anahi ty go nawet nie znasz, a tu takie deklaracje z jego strony….”masz mnie”…Co ty wyrabiasz?!...No co?!- karciłam się w myślach - …może po prostu to przyjaciel?...Tak to na pewno przyjaciel- Byłam trochę weselsza ,że znalazłam odpowiedź na pytanie…
Próbowałam wyswobodzić się z jego uścisku…Wreście po paru trudach wyrwałam się jemu
-Dziękuję- powiedziałam
-Ale za co?- zapytał zdziwiony
-No za to, że użyczyłeś mi swojej koszuli jako chustki- opuściłam twarz aby nie zauważyła jak moje policzki płoną rumieńcem
Zaśmiał się- Nie ma za co- odpowiedział i klapną na łóżko
-To ja już idę do swojego łóżka- powiedziałam…Przez chwilę nic nie mówił…Najwidoczniej ad czymś zastanawiał
-Ok. -wydał z siebie stłumiony dźwięk…Uśmiechnęłam się i po chwili byłam u siebie w łóżku…
Poncho
Próbowałem sobie poukładać wszystko w głowie, sierociniec…śmierć rodziców…Tego było za dużo. Anahi też bardzo cierpi to widać, jest tak krucha…Nie mam zielonego pojęcia jak jej pomóc …Ja sam nie potrafię sobie pomóc ….Życie jest bardzo bolesne…hmn przynajmniej nasze życie…Dlaczego niektórzy przeżywają je bez większych, a niektórzy cierpią przez cały czas?...Nie wiem…I myślę, że nikt nie zna na nie odpowiedzi…Skoro Bóg istnieje to dlaczego jest tyle zła na świecie?...Może ma w tym jakiś plan, tylko dlaczego ma być taki bolesny?....Przekręciłem się na drugi bok i zobaczyłem ,ze do pokoju ktoś wchodzi…Poznałbym tą osobę z 1 kilometra. Była to oczywiście Ninel…Osoba, która na obecną chwilę była dla mnie najważniejsza….Podeszła do mojego łóżka…Uścisnęła mnie mocno, a z jej oczu wypływały pojedyncze łzy…Nie mam pojęcia czy to były łzy szczęścia czy też smutku….Ale na pewno te dwa określenia pasowały do całej tej sytuacji…
-Dziecko – zaczęła, a uśmiech nasuwał mi się na twarz, bo chociaż miałem już 17 lat ciągle mówiła do mnie zdrobniale - Nic Ci nie jest?- spytała
-Wszystko w porządku już jest lepiej- przy tym zdaniu chodziło mi o stan zdrowia, a nie stan duszy, bo ta krwawiła….”Bo chociaż moje ciało czuło się nie najgorzej to dusza cierpiała”
-To dobrze…wiesz już o rodzicach?- mówiąc to przyciszyła głos, zobaczyłem również Anahi spogląda w naszą stronę i się uśmiecha…Dobrze, że chociaż ta 70 latka dała jej powód aby pokazała swój piękny uśmiech…
-Wiem- odpowiedziałem i zacząłem wspominać ich twarze. Jak na złość przypominały mi się same złe chwile…Bo może nie było dobrych chwil?...Ja przynajmniej takich nie pamiętam
-Wszystko się ułoży …zobaczysz – pogłaskała mnie po głowie , w tym momencie i przekręciła wzrok na Anahi – A to kto?- spytała…hmn zawsze należała do osób ciekawskich. Nie mogła przeżyć bez chciał jednej plotki na tydzień, może to już syndrom „starszej pani”?
-Ja jestem Anahi Portilla, razem z Ponczem jesteśmy z tego samego wypadku- powiedziała cicho…
Ninel natychmiastowo do niej podeszła
-A tobie dziecko drogie nic nie jest?- zapytała troskliwie…Najzwyczajniej Any przypadła jej do gustu…
Anahi
-A tobie dziecko drogie nic nie jest?- zapytała troskliwie starsza pani…za pewne babcia Poncho…jest szczęściarzem ma kogoś kto go kocha…
-Nic…już prawie nic mnie nie boli- powiedziałam z lekkim uśmiechem
-Masz moje kondolencje z powodu matki- rzekła smutno
-Dziękuję- mówiłam…Było mi smutno jak nigdy…Co chwila czułam bolesne ukucia w serce, a z moich oczu chciały wypływać łzy… Na szczęście skutecznie je powstrzymywałam…nie chce niczyjej litości…
Wtem te smutne pełne żalu chwilę przerwały otwierane drzwi…
-Dzieci zabieramy was- powiedział jakiś brzydki facet
-Zaraz, zaraz mieliście nas zabrać jutro!- krzyknął oburzony Poncho
-Właśnie…wcześniej jakiś facet przyszedł i wyraźnie nam to oznajmił- rzekłam wściekła
-Nie obchodzi mnie to…Zabieram was i nie macie nic do gadania- powiedział głośniej
-Ja też nie mam nic do gadania?- rzekła nagle Ninel
-Nie jest pani opiekunką żadnego z nieletnich…więc nie- mówił beznamiętnie , jakby odklepywał jakąś nudną formułkę wyuczoną na pamięć…
-Ubierajcie się- rzekł i położył jakieś ubrania na stoliku obok drzwi…-widzę was za 20 minut, bo nie mam więcej czasu- dodał i wyszedł
-W takim razie przebiorę się- powiedziałam, a ta starsza pani podała nam ubrania i zaraz podeszła do mnie…
-Poncho odkręć się,.. Any chce się przebrać- rozkazała „wnukowi”
-Oj dobrze …dobrze- rzekł po czym odkręcił głowę
Ja w tym czasie ubrałam się w ciuchy jakie dał mi ten brzydal. Były to czarne rurki, biały top, różowa bluza i czarne adidasy. Matko jak dobrze, że bieliznę miałam swoją …
Gdy się odkręciłam Poncho też był już ubrany…hmn szkoda chętnie popatrzyłabym na jego klatę bez koszulki…-Boże Any ty zboczuchu jeden! O czym ty do jasnej cholery myślisz?!- karciłam się w myślach…On był ubrany w jasne jeansy, zielony T-shert ( nie wiem czy poprawnie napisałam ) i czarą bluzę, a do tego czarne adidasy podobne do moich…bez komentarza…
-To my idziemy proszę pani- powiedziałam smutno
-Dziecko mów mi Ninel- rzekła i przytuliła mnie mocno
-Dobrze…a teraz do widzenia Ninel- odpowiedziałam i pocałowałam ją w policzek
-Do zobaczenia najukochańsza nianiu- powiedział Poncho i przytulił ją do siebie
-To idziemy?- zapytał i staną przy moim łóżku…W sumie jeszcze wszystko mnie bolało…nie miałam sił aby się ruszyć
-A pomożesz mi wstać?- zapytałam nie śmiało
-Jasne – odpowiedział i wziął mnie za rękę. Wstałam na nogi, ale nadal kurczowo trzymałam jego dłoń…Chyba musiał się skapnąć ,że za bardzo nie mogę iść, bo przełożył moją lewą rękę na jego szyję , a sam objął mnie jedną ręką w pasie. I poszliśmy na dół…Tam czekała na nas karykatura człowieka…
-Chodźcie za mną – rzucił i machną do nas ręką…Po chwili byliśmy w jakimś samochodzie. Siedziałam koło Poncho…Muszę powiedzieć ,że bałam się cholernie …Nigdy nawet w telewizji nie widziałam sierocińca…No bo po co miałam go oglądać?...Zawsze żyłam w dostatku nigdy, niczego mi nie brakowało…Nie myślałam ,że w życiu spodka mnie taka tragedia jak ta…Coraz częściej staram się o tym zapomnieć …Ale nie potrafię…nie mogę…
Po moim ciele przechodziły dreszcze…ale nie podniecenia tylko zimna. Alfonso objął mnie swoim ramieniem co spowodowało więcej przyjemnego ciepełka …Nagle samochód staną…Myślałam, że zabrakło nam benzyny czy coś, ale nie po prostu dojechaliśmy….Wyszłam z samochodu przy pomocy chłopaka… Moim oczom ukazał się obrzydliwy szary budynek….Tynk spadał ze ścian, a z okien schodziła żółta farba, która może kiedyś świeciła bielą. Na podwórku nie było żadnych roślinek oprócz jednego półmartwego drzewka….Jednym słowem od tego miejsca bił smutek i cierpienie…Idealnie odzwierciedlał uczucia jakie teraz targały moją głową …Tutaj człowiek zamiast zapominać o tragedii coraz bardziej się staczał…
-Dzieciaki wejdźcie do środka- rzekł jakiś starszy pan ( Leon za zbuntowanych- nauczyciel w entradzie jest)
-Dobrze -powiedziałam , chociaż wcale nie byłam ciekawa wystroju środka…
Po minie Poncha wywnioskowałam ,że też wcale nie był zachwycony…Weszliśmy…Muszę powiedzieć ,że na pewno wnętrze wyglądało ładniej niż „wierzch”…Przedpokój do którego weszliśmy był utrzymany w beżowych i brązowych barwach…Kuchnia i jadalnia też…
-Chodźcie zaprowadzę was do waszych pokoi…-rzekł
Poszłam za tym facetem weszliśmy do jakiegoś pokoju…Ściany pomalowane były na delikatny cytrynowy odcień…
-To twoje łóżko- powiedział i pokazał na kasztanowy mebel stojący przy oknie- będziesz w pokoju jeszcze z jedną dziewczyną-…kiwnęłam twierdząco głową na zgodę…Naprzeciwko mojego łóżka stała dość duża kasztanowa szafa z lustrem ….Nie był to jakoś specjalnie supernowy pokój, ale nie jestem wybredna….Wtem do pokoju weszła czarnowłosa dziewczyna. Była raczej niskiego wzrostu. Ubrana była w zwykłe czarne dresy i biały top…Zdziwiło mnie nieco jej zachowanie, bo gdy tylko zobaczyła tego faceta od razu spuściła głowę…nie mam pojęcia ,dlaczego ale się dowiem….
Rozdział 5
Przeciwności losu uczą mądrości, powodzenie ją odbiera...
Poncho
Jakiś starszy dziadek kazał nam iść za nim, żeby pokazać nam nasze pokoje…W sumie mało mnie to obchodziło gdzie będę spać i w ogóle …Teraz moje życie zamieniło się w wielki znak zapytania…Kiedyś gdy jeszcze żyli moi rodzice miałem wizje na przyszłość…rodzina…dom…praca. A dziś?...Stałem się „marionetką życia” pozwoliłem, aby toczyło się jak chce …Ale powróćmy do rzeczywistości…
Pomogłem Any wejść po schodach na górę i zobaczyliśmy jej pokój …Nagle, zaraz po nas weszła jakaś ciemnowłosa dziewczyna. Była raczej niskiego wzrostu , drobna i… smutna . Nie dziwię się jej , pewnie, a raczej na pewno jest samotna …W pewnym momencie zaskoczyłem się jej zachowaniem…Gdy tylko zobaczyła tego faceta spuściła głowę
-No jest brzydki i stary, ale da się przyzwyczaić przecież…-tłumaczyłem sobie
Następnie ten dziad złapał mnie za ramię i pociągną za sobą , aby pokazać mi mój pokój
-Ale Any…- powiedziałem zrezygnowany
-Ja się nią zajmę- rzekła nagle czarnowłosa
Na zgodę kiwnąłem głową i poszedłem…Tak to prawda czułem się jak ochroniarz…
Szliśmy po schodach na kolejne piętro…Stanęliśmy przy drzwiach …Chciałem już pociągnąć za klamkę, ale w ostatniej chwili ten facet złapał moja dłoń...
-Poczekaj!- powiedział głośniej tak jakbym popełniał najgorszy błąd swego życia…Jednym słowem ….Chore…
Po tych słowach zapukał do drzwi, a później otworzył je z klucza…Właśnie, dlaczego z klucza?...Może uczniowie mają karę?...Dosyć ostre metody wychowania …Ok. już nie będę tego kwestionował …Wreszcie otworzył drzwi…Moim oczom ukazał się zielony pokój. Idealnie kontrastował z ciemnobrązowymi meblami. Na ścianach wisiały plakaty, obrazy itd.. Przerzuciłem wzrok na dwa łóżka , w czym na jednym z nim siedział chłopak… Dziwne, że nie zauważyłem go wcześniej…Wyglądał na dobrze zbudowanego, wysokiego i nieszczęśliwego…Boże! Jak ja mam tu dojść do siebie , skoro wszyscy wokół mnie najchętniej podcięliby sobie żyły…? Po prostu „odlot na samo dno*”
-To ja was zostawiam samych- powiedział nauczyciel i znikł za drzwiami
-Siemka jestem Poncho, a ty?- zapytałem wyciągając do niego dłoń …
-Derrick- powiedział oschle
-Widzę, że nie jest tu fajnie…- rzuciłem
-Fajnie? Tu nawet nie jest dobrze- rzekł smutno…Po czym wstał z łóżka i podszedł do okna…Patrzył się w nie z taką rozpaczą…”Niczym zbity ptak w klatce” …Odebrano mu wolność…
-Dlaczego?- spytałem z nienadzka
-Litość bije tu od każdego człowieka przychodzącego tutaj…ludzie, którzy tutaj są…są egoistami…Nikt sobie nie pomaga…Nikt nie chce aby żyło nam się lepiej – przerwał na chwilę i mimowolnie się uśmiechną – Jedyną osobą, z którą rozmawiam jest May…Wydaje mi się, że tylko ona czuje to co ja…Widzi niesprawiedliwość, która dotyka nas wszystkich, a opiekunowie…- przestał w tym momencie, a z twarzy znikł uśmiech i jego ręce zacisnęły się w pięści, jakby maił ochotę kogoś nieźle skopać. Jego oczy pałały złością, ale było można dostrzec też bezradność i cierpienie…
-Co opiekunowie?- zapytałem przestraszony…Bałem się, że coś jest nie tak…,ale pytanie w czym tkwi problem?...
-Muszę iść …pa- mówił pospiesznie i wybiegł z pokoju
-Derrick!!!- krzyczałem za nim
Anahi
-Ale Any…- powiedział zrezygnowany, może bał się, że coś mi się stanie ?...nie wiem..
-Ja się nią zajmę- powiedziała nagle moja czarnowłosa koleżanka…A Poncho na zgodę kiwną głową i wyszedł z tym obleśnym dziadkiem…
-Ja jestem Anahi, ale mów mi Any…- powiedziałam i wyciągnęłam rękę w jej stronę- a ty?- zapytałam
-Ja jestem Maite, ale mów mi May…- rzekła cichutko i uśmiechnęła się ślicznie. Miała piękną buźkę , takie delikatne rysy twarzy ,pomimo, że nie miała na sobie makijażu bardzo ładnie wyglądała , tak naturalnie …
-Od jak dawna tutaj jesteś?- zapytałam
-Od hmn…dwóch lat- powiedziała…Matko ja bym chyba tyle nie wytrzymała…
-To długo…mi dwa lata brakuje do osiemnastki – rzekłam
-Mi już na szczęście tylko jeden rok i mówię do widzenia- mówiła ze szczęściem
-Może wyjdziemy na świeże powietrze?...Tak na spacer- powiedziałam
-Skoro chcesz to chodźmy…- pociągnęła mnie za rękę i wyszłyśmy na korytarz…Matko jaki on był mroczny i ciemny…rodem z horroru…Nagle usłyszałam jakiś krzyk…
-Kto to?!- zapytałam głośno, a echo rozniosło się po całym pomieszczeniu
-A….nic, lepiej chodźmy już- mówiła pospiesznie drżącym głosem, bała się czegoś…to pewne…
-Na pewno nie chcesz tego sprawdzić?- spytałam
-Nie…chodź już…- rzekła i złapała mnie za ramię…Szliśmy gdy nagle z drzwi wyszedł ten siwy facet , a zaraz po nim jakaś dziewczyna. Miała spuszczoną twarz, ale można było zobaczyć jej mokre policzki , najwidoczniej od płaczu…Szybko do niej podbiegłam i przytuliłam ją..
-Co się stało?- zapytałam nie zważając na obecność tego nauczyciela
-Marika żaliła mi się jak bardzo tęskni za rodzicami…- powiedział , po czym objął ją ramieniem – prawda Marii?
-Tak…-odpowiedziała dziewczyna, ale jakoś nie mogłam uwierzyć, że to prawda
-Aha…nie martw się, na Ziemi jest mnóstwo osób, które Cię kocha- pocieszyłam ją i wyszłam na dwór…Popatrzyłam się na May. Miała tak przerażoną twarz jakby zobaczyła ducha…Twarz jej strasznie pobladła, a ręce zaczęły się jej trząść….
-Nic Ci nie jest?...Pobladłaś…-zapytałam opiekuńczo
-Nie po prostu jest trochę zimno- mówiła pospiesznie
-A rozumiem, to prawda , ale cóż teraz jest Jesień więc nie mamy co liczyć na słońce- zaśmiałam się…teraz tak bardzo brakowało mi mamy, mojej kochanej mamusi, która zawsze była blisko mnie, to od niej biło przyjemne ciepełko…tak bardzo lubiłam ją przytulać…Ale teraz są to tylko ulotne wspomnienia…Wspomnienia, które są tak bolesne…Kłują moje serce i duszę…
-Jak nazywa się twój chłopak, który był z nami w twoim pokoju?- zapytała nagle
Zaśmiałam się- to nie jest mój chłopak, raczej przyjaciel, poznaliśmy się nie dawno. To było w szpitalu, po prostu jesteśmy z jednego wypadku…- wyjaśniłam
-Aha…Wypadek?...Sama prowadziłaś samochód?- zapytała zaciekawiona moimi wcześniejszymi słowami
-Nie prowadziłam, jechałam z mamą- mówiłam tłumiąc łzy napływające mi do oczu…
-Nie żyje?- spytała pospiesznie
-Niestety tak- rzekłam ,a po moich policzkach spłynęła pojedyncza łza
-Przykro mi- powiedziała i przytuliła mnie
-A twoja mama żyje?- popatrzyłam się w jej piękne zielone oczy , pełne bólu i cierpienia…Założę się , że w moich też nie było widać radości…
-Mama z Tatą są narkomanami- złamała głos w tej chwili- nawet nie wiesz jak czułam się gdy wracałam do domu pełnego jakiś nieznajomych mi ludzi, razem palili sobie marihuanę. Gdy tylko wchodziłeś na korytarz czułeś smród wymiocin i potu…Ojciec często przychodził do mojego pokoju i bił mnie skórzanym pasem…Do dziś mam blizny na plecach…Pewnie zapytasz dlaczego?...Bo nie miałam już pieniędzy dla nich, oboje byli wściekli, że nie mają fajek czy narkotyków…wszystko skończyło się gdy poznałam Derrika, to on wyciągnął mnie z tego bagna…- powiedziała
- Przykro mi, ja nie znałam swojego taty…ale nie wiem czy chciałam go poznać- rzekłam- opowiedz mi jak jest tutaj, w domu dziecka- poprosiłam
-Hmn…nie chcesz tego wiedzieć…-powiedziała zrezygnowana
-Ale dlaczego?- spytałam lekko przestraszona
-„Anahi trafiłaś do piekła”- mówiła pospiesznie
Poncho
Nie czekając dłużej pobiegłem za nim. Musiałem wiedzieć co mu leży na sercu…
-Derrik!!! Zaczekaj…- krzyczałem i w końcu się zatrzymał…
-Co opiekunowie? – zapytałem dysząc jeszcze
-Człowieku ty nie chcesz tego wiedzieć!- złapał mnie za barki
-A może jednak chce?!- zapytałem
Po tych słowach zaczął iść do pokoju- Sam się przekonasz- powiedział cicho…
*sentencja zapożyczona z jakiegoś tytułu opowiadania, którego obecnie nie pamiętam
Rozdział 6
Nie potrafię szczerze się śmiać… Ale jestem… Wstaje z łóżka żeby przeżyć kolejny cholernie pusty dzień.
Poncho
Czułem jakby moje kości powolutku się łamały i kruszyły…Osunąłem się po zimnej ścianie…Moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa…było bezwładne …Fala natłoku myśli opanowała moją głowę …Były to same pytania… bez odpowiedzi…Nie bałem się…to był szok . Martwiłem się o moją Any…Moją?...od pewnego czasu lubiłem ją tak nazywać …jak na razie tylko w myślach…Straszne było to, że co może się jej stać. Na samą myśli moje ręce zacisnęły się w pięści …gotowe do walki ,do obrony przed przeciwnościami losu …Nie czekając szybko pobiegłem poszukać …kruszynki (Any) …Zajrzałem do jej pokoju i jedyne co tam ujrzałem to tylko torba i ciuchy porozrzucane po całym pokoju. Przestraszyłem się , że nie zdążyłem… Że coś mnie wyprzedziło i jest źle…Moją głową targały czarne myśli , przesiąknięte obwinianiem się i bólem…Stałem jak kołek ,przyklejając wzrok do jednego punktu. Nie siedząc tam dłużej jak głupek wybiegłem na korytarz…Był ciemny ponury …Wtem usłyszałem przeraźliwy krzyk. Wrzask dochodził z…podszedłem do drzwi z napisem „Pokój nauczycielski”…Z Pokoju Nauczycielskiego?...Nie pewnie chwyciłem za klamkę i pchnąłem drzwi przez siebie…Moim oczom ukazał się ten dziad z jakąś dziewczyną…Wyglądała strasznie …Oczy czerwone od płaczu , rozczochrane włosy i do tego pokrwawione policzki i nogi…
-Boże co się jej stało?- zapytałem się siebie…Podszedłem do niej i dotknąłem jej policzków. Krew z nich spływała po szyji zalewając tym jej białą bluzkę…Wyciągnąłem z kieszeni chusteczki aby wytrzeć chociaż trochę te czerwone plamy…Nie wiem z skąd, ale wydawało mi się, że już ją znam, a przynajmniej widziałem…
-Co tu się stało?- zapytałem stanowczo…cisza…- No co!!!- krzyknąłem …Dziewczyna nerwowo złapała mnie za rękę…Nie patrzyła na tego faceta, głowę miała opuszczoną nisko…Co chwilę słychać było ciche pochlipywanie…Z jej oczu spadały ciężkie łzy pomieszane z krwią…
-Ktoś pobił May…właśnie przyszła mi o tym opowiedzieć- powiedział szybko
-Tak było?- zapytałem patrząc się na nią
-Ta-k –jąkała się trochę, ale to na pewno z nadmiaru emocji
-Poncho pomóż koleżance doprowadzić się do ładu- rzekł
-Dobrze… chodźmy już- mówiłem i ująłem jej rękę –Dziękuję- powiedziała cichutko
-Nie ma za co , pójdziemy do łazienki …hmn może twojej?- zapytałem-tak chodźmy
Wyszliśmy na korytarz…postawiłem parę kroków gdy nagle coś na mnie wpadło
-Poncho?....May? Co Ci się stało słońce?- zapytała jak później wywnioskowałem Any
-Ktoś ją pobił- rzekłem- właśnie idziemy do łazienki-dodałem
-Idę z wami- powiedziała opiekuńczo. I poszliśmy nie odzywaliśmy się do siebie…Miałem nieodparte wrażenie, że nie jest prawdą, że ktoś ją pobił…tzn. na pewno ktoś ją pobił, ale wątpię aby był to ktoś z tych dzieci co biegają na korytarzu. My prawie jesteśmy tu najstarsi, a żaden gówniarz nie pobił by aż do krwi…Wiadomo, że te bachory nie mają tyle siły co my…Jednym słowem sprawa była dziwna…Jej rany wyglądały jakby ktoś ciął je nożem, ale przecież mogłem się mylić…Najprostszą sprawą byłoby po prostu zapytać, ale po co skoro i tak nie powie mi prawdy. Jeśli to jest poważniejsza sprawa ktoś może ją zastraszać…Ale kto?...Muszę do tego dojść. Widać, że dziewczyna się bała, przykładem było to, że nawet nie spojrzała na tego faceta… Jakby jego wzrok co najmniej wiercił dziury w głowie…Ale zaraz wiem skąd ją znam …to ta dziewczyna z pokoju Any…No tak! Jak mogłem zapomnieć…Zaraz, zaraz ona się nazywa May?...Coś Derrick o niej wspominał…
-Poncho-coś zaczęło mnie szturchać w ramię i tym samym wybiło mnie z transu- Tak Any?- zapytałem
-Może pomożesz mi z May?…Ledwo co może chodzić- powiedziała- A tak jasne – odpowiedziałem i w ostatniej chwili podtrzymałem ją ramieniem, bo upadłaby na ziemię…Nie czekając dłużej wziąłem ją na ręce i zaniosłem na jej łóżko w pokoju Any. Widać, że musiała być również bardzo wycieńczona…Miała ledwo co otwarte oczy…Anahi szybko pobiegła po butelkę wody…
-May co Cię boli?- zapytałem…nic mi nie odpowiedziała, ale z jej oczu wypłynęła pojedyncza łza…Nie naciskałem…bolało ją wszystko. Any wtem wleciała do pokoju z butelką, po czym przystawiła ją do ust koleżanki…
-Słuchaj lecę po jakąś pielęgniarkę- rzekłem szybko…
Anahi
May zaczęła pić wodę…Bardzo się o nią bałam. Byłam strasznie ciekawa kto ją pobił…Od razu wkopałabym mu w tyłek…Ale jeśli okaże się, że to nie takie proste? Że to nas przerośnie …to co wtedy?...Tak bardzo chce jej pomóc…Nie chce żeby cierpiała. Martwię się, że nie dam rady jej ochronić…Te myśli są nie do wytrzymania…Te słowa , które wypowiedziała na dworze…”Anahi trafiłaś do piekła”…ahh… nie wiem co zrobić…nie wiem gdzie uciec…nie wiem jak pomóc…nie wiem gdzie się schronić i kogo się poradzić …po prostu nie wiem. Czuje, że nie mam oparcia i punku zaczepnego. Czuję, że jestem sama i nikt mi nie pomoże…To takie straszne uczucie…
-Any przepraszam…- powiedziała cichutko moja koleżanka…- Ale za co?- spytałam zdziwiona.
-No za to, że zrobiłam wam tyle kłopotu- odpowiedziała jeszcze ciszej…
-Przestań, jak tak możesz mówić…to nie kłopoty, tylko pomoc- rzekłam z uśmiechem
-Dziękuję, jeszcze nigdy nikt się mną nie opiekował- powiedziała smutno
Przytuliłam ją, nie zważałam na to, że ubrudzę się jej krwią…Wiem, że potrzebowała tego…Miłości od jakiekolwiek osoby…Nagle drzwi od naszej sypialni otworzyły się i wszedł Poncho z Pielęgniarką…Była strasznie brzydka. Na oko miała z 60lat i Bardzo złośliwy wyraz twarzy…Usiadła przy łóżku May i zaczęła , a to polewać czymś, a to przykładać jakieś plastry…
-Gotowe- powiedziała oschle i wyszła. Poncho usiadł na krzesełku naprzeciwko niej. Ja usiadłam na jej łóżku…Alfonso spojrzał na mnie porozumiewawczo…
-Kto Ci to zrobił?- spytałam spokojnie
-Właśnie…tylko nie mów, że to, któryś z tych dzieciaków, bo i tak nie uwierzymy-dodał
-Dobrze, ale zamknijcie drzwi- rzekła drżącym głosem, co chwilę patrząc się na drzwi. Poncho szybko pobiegł i spełnił prośbę…
-Więc od razu powiem, że to nie jest takie proste jak myślicie… – powiedziała ocierając łzy napływające jej do oczu
-Postaramy się zrozumieć- odpowiedziałam
-Tak więc masz rację Poncho ,nie pobiły mnie dzieci, one same się boją, że coś im się stanie, jak się okazuje nie potrzebnie… To dzieje się tylko starszym dziewczynom, tylko dziewczynom. On chłopaków nie rusza, tylko na nas się wyżywa. Wie o tym tylko Derrick…-i na tym skończyła gdyż nagle drzwi się otworzyły…Serce mi zamarło…
-May podobno coś się stało?- zapytał zmartwiony chłopak. Był wysoki, miał jeżyka na włosach…
-Ktoś ją pobił…- odpowiedziałam szybko. Wtedy ten chłopak podszedł do naszej ofiary i powiedział jej coś na ucho…
-Muszę iść – powiedziała szybko …Była strasznie czymś przejęta…
-Derrick przestań ona nawet nie może wstać z łóżka, a co dopiero iść…- powiedział Poncho
Po upomnieniu ten chłopak wziął May na ręce i wyszedł z naszego pokoju…
-Ona śpi dziś u mnie- powiedział na odchodne- Alfonso jak możesz to zostań z Any, później Ci powiem ,dlaczego, a najlepiej wyjdź na korytarz za 5 min. to opowiem Ci wszystko…-dodał. Nie wiedziałam o co mu chodzi, o czym ma powiedzieć Poncho?...Poczułam się jak idiotka…
-Dobrze- odpowiedział
-To śpisz u mnie?- zapytałam…Czułam się niezręcznie, nigdy jeszcze nie byłam sam na sam z chłopakiem w pokoju…No może w szpitalu, ale to się nie liczy, bo to nie był mój wybór…
-No chyba tak, skoro Derrick chce z May, to co im będę przeszkadzać? Chyba, że ty nie chcesz…- mówił lekko speszony
-Możesz zostać, bo szczerze mówiąc boje się spać sama…Może to głupie, że taka duża dziewczynka boi się spać sama, ale to miejsce naprawdę jest okropne- wyjaśniłam zgodnie z prawdą…
-Duża dziewczynka to ty nie jesteś- zaśmiał się…O nie co on sobie myśli?...Że może po mnie jeździć?...haha to się grubo pomylił
-O się znalazł jeden co taki duży- odpowiedziałam
-Na pewno wyższy od Ciebie- znów się zaśmiał…Nie wiem co on lubił w kłótni ze mną, ale najwyraźniej go to bawiło…
-Chcesz się zmierzyć?- zapytałam…No ładnie jestem na pozycji przegranej…
-Dobra- rzekł, po czym wyciągną z kieszeni małą miarkę…A w ogóle po co mu ta miarka?....Hmn to pytanie pozostawiam wam…
-Stań przy ścianie, a… i zdejmij buty- cholera jasna nakrył mnie…Wykonałam jego polecenie i zrobiłam to co mi kazał. Zaczął mnie mierzyć, a następnie parskną dzikim śmiechem…
-163? I ty się chciałaś ze mną mierzyć?- zapytał drwiąco
-Moment moment zaraz zmierzymy Ciebie- powiedziałam, z ostatnią krztą nadziei…Zaraz on staną przy ścianie i zaczęłam go mierzyć…no nie, nadzieja wygasła…
-177- rzekłam cicho żeby nie usłyszał
-Ile?- zapytał z szyderczym uśmieszkiem, dobrze słyszał odpowiedź
-177- krzyknęłam mu w ucho….i wtedy ktoś wszedł...
W świecie pewna jest tylko śmierć…
Poncho
Ktoś wszedł…Serce mi zamarło…
-Poncho chodź już- pozwiedzał podenerwowany już Derrik…Ze świstem wypuściłem powietrze z moich płuc w geście ulgi…
-Już idę- odpowiedziałem i poszedłem za nim. Szliśmy po długim i ciemnym korytarzu…Można się przyzwyczaić, że nie było to normalne miejsce…Nagle przystanęliśmy i Derrick złapał mnie mocno za ramię…
-A teraz słuchaj, bo drugi raz nie mam zamiaru powtarzać – powiedział …na zgodę kiwnąłem głową…
-Musicie się pilnować …Nie możesz pozwolić jej żeby sama gdzieś chodziła…To co tutaj się dzieje nie jest nawet w jednym stopniu normalne, to jest chore…Nie ważne ,że krzyczą, że plączą…On ma to gdzieś…Kręci go to…lubi widzieć strach i ból…Lubi jak są bezbronne , wręcz kocha to robić…Gwałci każde zasady moralności…Najgorsze jest to, że nic nie można z tym zrobić…Nie można temu zapobiec…będzie jeszcze gorzej…Musisz jej pilnować, bo ma na nią chętkę…A jeśli ją złapie, będzie marzyła tylko o szybkiej śmierci…Rozumiesz?- zapytał…Nie do dotarły do mnie jego słowa…Moja głowa pękała w szwach od nadmiaru pytań…A najważniejsze z nich było najkrótsze …Kto? …No Kto do cholery jasnej?! Czemu nie powie mi tego prosto w twarz? …Będzie marzyła tylko o szybkiej śmierci?...To nie może być prawdą…o jak bardzo chciałbym się obudzić…Tak bardzo pragnąłem aby był to tylko sen, który za chwilę się urwie…Jasne, że będę jej pilnować, ale przed kim?...
-Kto to robi? –zapytałem w miarę spokojnie…Z jednej strony chciałem znać odpowiedź, ale z drugiej…
- Powiesz mi do cholery jasnej?! – krzyknąłem
-Nie mam zamiaru…odwal się …po prostu jej pilnuj- wykrzyczał mi w twarz i pobiegł w głąb korytarza…Nie miałem zamiaru za nim biec, doprowadziłoby to tylko do bójki…
Zajarzyłem nagle, ze Any została sama w pokoju…Sama! …Jezu co ze mnie za debil…Zacząłem biec do pokoju…Otworzyłem drzwi z hukiem…miałem w dupie, że może przyjść dyrektor …Bałem się o Any, ona teraz była najważniejsza…Ku mojemu zdziwieniu nie zobaczyłem tam nikogo…Pościel już nie była tak ładnie ułożona jak wcześniej…Starałem się zachować zimną krew…Wtem zobaczyłem na podłodze czerwone plamy…Prowadziły one do łazienki… Zacząłem biec w wyznaczony sobie cel…Natychmiastowo zwolniłem gdy zobaczyłem odłamki szkła na podłodze …Podniosłem głowę wyżej i zauważyłem doszczętnie rozbite okno …
-Matko najświętsza…- szepnąłem cichuteńko pod nosem…W mojej głowie tworzyły się najczarniejsze scenariusze…Po woli, aby nie nadepnąć na odłamki szkła zacząłem podążać do drzwi, które lekko było roztwarte, a z nich widniało bladożółte światło, które oświetlało kawałek podłogi…Podszedłem do drzwi i zajrzałem do środka…Zamarłem , była to Any zapłakana , po jej rekach spływała krew…
-Any co jest? Co się stało? –pytałem pospiesznie, klękając przed nią i łapiąc ją za twarz…
Anahi
-Upa-dłam…- powiedziałam cicho, ocierając łzy…
-A dlaczego?- spytał czule Poncho
-Siedziałam sobie spokojnie na łóżku gdy nagle usłyszałam ogromny huk, zaraz po nim pobiegłam w jego stronę. Niestety nie zauważałam porozbijanego szkła ,które było na podłodze i przewróciłam się o nie. Później poszłam w stronę łazienki żeby wyjąć pozostałości po feralnym zdarzeniu…No i ty przyszedłeś…-opowiedziałam mu uspokajając się trochę…
-Co rozbiło szybę?- zapytał
-Nie wiem –rzekłam…w sumie teraz to mnie nie obchodziło…
-Daj wyjmę Ci te szkło- powiedział i wziął moją rękę w swoją dłoń…Po chwili wyją z kieszeni małą srebrną pesetę…na sam widok , aż wzdrygnęłam. Już czułam co to będzie za ból…Przyłożył ją delikatnie do rany, w której znajdował się odłamek…
-Czekaj…-zatrzymałam go- a w ogóle czemu nie zawołasz pielęgniarki?- zapytałam…Zamyślił się , a jego mina nabrała wyraz współczucia i bezradności…
-Sam to wyjmę…najlepiej żebyś nikomu o tym nie mówiła – oznajmił zimno, a wręcz rozkazał…Nie zadawałam więcej zbędnych pytań, a on nadal kontynuował …
-Matko boska co tu się stało?! – zapytał głos dochodzący zza drzwi…po chwili wyłoniła się z nich May z Derrikiem…Dziewczyna za chwilę zaczęła płakać i patrzeć na mnie tak smutnym wzrokiem, że myślałam, że ja sama zaraz wybuchnę płaczem…
-Nic się nie stało, Any upadła tylko na szkło- odezwał się Poncho- właśnie wyjmuję jej to- dodał
-Daj pomogę Ci- powiedział Derrik i zmierzył Poncho wzrokiem „ A nie mówiłem” …Po chwili objął mnie jedną ręką w pasie…
-Co robisz? Można wiedzieć?- zapytałam pospiesznie, zawstydzona
-Pomagam…Poncho wyciągaj- rozkazał, a ja siedziałam cicho…Po chwili poczułam jak ręce chłopaka zakleszczają się na mojej tali
-AAA- krzyknęłam głośno i wybuchłam płaczem, chociaż starałam się tego nie zrobić…
-Przepraszam- powiedział szybko Alfonso- starałem się lekko- powiedział skruszony i wziął moją rękę pod zimną wodę…Chwilowo przyniosła ona ulgę w cierpieniu…
-Poncho podaj mi bandaż i gazę- powiedział Derrik…kolega jego pospiesznie wykonał polecenie…Gdy zaczął obwijać moją ranę opatrunkiem zauważyłam na jego rękach liczne siniaki ,oparzenia i blizny…Nie śmiałam nawet się zapytać skąd je ma…
-Koniec- rzekł
-Chodzicie tu!!!- krzyknęła May, która wcześniej wzięła się za sprzątnie pokoju…Szybko do niej pobiegliśmy. Siedziała ona na łóżku ,a oczy jej były wlepione w białą pogniecioną kartkę…
-Znalazłam to pod łóżkiem , owinięty był tym kamień- oznajmiła pospiesznie i podała mi kartkę…widniał na niej napis :non ...Nie miałam najmniejszego nawet pojęcia co to znaczy...Być może też nie chciałam wiedzieć...Po chwili chłopaki wyrwali mi kartkę
-Co to znaczy?- zapytał pospiesznie Poncho...
-Nie mam pojęcia ...Nigdy nie spotkałam się w naszym języku z takim słowem...
-To nie nasz język –oznajmił kolega May, który od dłuższego czasu przyglądał się kartce
-Dlaczego ktoś wrzucił to przez nasze okno? –zapytałam...Bałam się, przecież mógł być to jakiś szaleniec ,który chce zrobić mnie ,albo May krzywdę...
-Na pewno chodzi o którąś z was...tylko ,którą?-powiedział Derrik- a z resztą to najmniej ważne...trzeba was pilnować...będziemy spać w jednym pokoju, w każdym dniu w innym, żeby ten kto to zrobił nie był pewien gdzie śpi poszczególna osoba...W tym czasie patrzyłam się na Poncha, który usiadł na krześle i usilnie nad czymś rozmyślał...
-Maj zostań tutaj ,pobiegnę po nasze rzeczy...dziś będziemy spać w piwnicy...
-Co?! ...nie ...tylko nie piwnica –krzyknęłam
-Cicho bądź jeszcze nas usłyszą...- rozkazał mi chłopak- nie bój się -dodał i wybiegł z pokoju...
Podeszłam do Alfonsa...
-Co jest?-zapytałam
-Any boję się, że coś nam się stanie, że Cię nie obronię, że nie zdążę – oznajmił piekielnie zmartwiony...Wtem do naszego pokoju wleciał zdyszany Derrik
-Uciekamy!!!- krzyknął
W poprzednim odcinku
-Any boję się, że coś nam się stanie, że Cię nie obronię, że nie zdążę – oznajmił piekielnie zmartwiony...Wtem do naszego pokoju wleciał zdyszany Derrik
-Uciekamy!!!- krzyknął
Poncho
Nie czekając dłużej na reakcje pozostałych dwóch dziewczyn, a dokładniej Any, która siedziała na łóżku jak słup soli, podczas gdy May już biegła za Derrikem. Pociągnąłem ją mocno za rękę i wylecieliśmy z pokoju. Gestem ręki mój kolega kazał nam przyspieszyć bieg. Zbiegaliśmy do piwnicy…Poznałem to miejsce gdzie wcześniej zaciągnął mnie Derrik. Słyszałem, że za nami ktoś biegnie. Panicznie się bałem…Robiło się coraz to ciemniej…Nagle stanęliśmy…Wparowaliśmy do jakiegoś pokoju…To co zdążyłem zobaczyć to szafę stojącą na samym końcu…Był to nasz jedyny ratunek…Biegiem wpadliśmy do niej…Słyszałem, że ktoś biegnie po korytarzu…Spojrzałem na Any…Miała łzy w oczach…Ścisnąłem jej rękę dla otuchy… Zdawało mi się, że ten ktoś przebiegł już drzwi od naszej skrytki…Nadal siedzieliśmy cicho…Nagle usłyszałem powolne zbliżające się kroki…Ktoś szedł w stronę szafy…Zamarłem…Any płakała strasznie…Moje serce podwoiło swoje tępo…
-Any wiem, że tu jesteś…- powiedział perfidnie jakiś głos z pokoju- Dlaczego nie chcesz wyjść?...Nic się tobie nie stanie- dodał…
Anahi cała się trzęsła…Skuliła nogi i przyciągnęła do nich głowę…Modliłem się w duchu aby był to głupi żart…
-Ok jak nie chcesz wyjść to nie- rzekł znów facet- i tak się spotkamy- krzyknął i wyszedł…
Po jego głosie można było wywnioskować, że był młody…Spojrzałem na Derrika…Był oszołomiony…Patrzył na May…
-Wychodzimy- powiedział spokojnie …Dziewczyny stanęły przy nas…May szybkim ruchem objęła Any, która płakała
-Czego ode mnie chce?- zapytała cicho, nadal płacząc
-Nie wiem…ale na pewno nic dobrego- odezwał się Derrik…Zapaliłem zapalniczkę, aby chociaż trochę oświetlić te ciemności…Dosłownie nic tam nie widzieliśmy…Nagle podniósł się dziewczęcy krzyk…Popatrzyłem na Derrika, zwykle w takich sytuacjach to on uciszał dziewczyny, a teraz widać, sam był przestraszony, nigdy go w takim stanie nie widziałem…
-Co się stało? – zapytałem dziewczyny, które przytulały się i chowały głowy w swoich bluzkach…
-Popatrz- wydusił z siebie Derrik i pokazał ręką na sufit…Odwróciłem się we wskazanym przez jego kierunku…
- The whore*…Jezu przenajświętszy- szepnąłem pod nosem…Do sufitu przywieszona była linka…Na samym jej dole zwisały poturbowane zwłoki, całe we krwi…Po sukience…Po strzępkach sukienki można było stwierdzić, że to dziewczyna…Miała uda pozacinanie najwidoczniej nożem…Jej kruczo czarne włosy zwisały swobodnie na dół, zakrywając nimi całą twarz…Jej nadgarstki były koloru purpurowego…Widać, że musiała się bronić …Nagle Anahi podeszła bliżej ciała…
-Jezu kochany tej dziewczynie pomagałam, ona płakała i ja jej pomagałam- gadała w kółko…Podszedłem do niej i delikatnie złapałem ją za rękę…
-Musimy iść…- po raz kolejny tego dnia rozkazał Derrik- niedługo będą tu psy…
Szybko wyszliśmy na korytarz…kurczowo trzymałem Any za rękę…Wcześniej już zgasiłem zapalniczkę, także znów mieliśmy zero widoczności…Bardzo bałem się skręcić w kolejne drzwi…Bałem się, że znów coś zobaczę…
Anahi
Nie mogłam uwierzyć w to co się stało…Z moich oczu nieustannie spływały łzy…Łzy strachu i cierpienia…Strachu o własne życie…Pomimo, że nawet nie znałam jej imienia było mi tak ciężko, że jej nie ma…Szczególnie to w jaki sposób zmarła, pozostawało to bolesną i chorą zagadką, na, której odpowiedzi pomimo wszystko nie chciałabym znać…Do jasnej cholery co to za miejsce? …Tak wiele pytań zaprzątało moją głowę…Tak bardzo się bałam śmierci…Nie jestem na to przygotowana…
-Ja nie chce umrzeć- powiedziałam cichutko pod nosem…I znów zaczęłam płakać…Korytarze zaczęły coraz bardziej się zwężać…Słyszałam coraz to szybsze oddechy moich towarzyszy…Weszliśmy do jakiegoś pokoju…Schowałam głowę w ramieniu Poncha na wypadek jakiś kolejnych chorych rzeczy…Alfonso znów zapalił zapalniczkę…Zamknęłam mocno oczy…
-Any spokojnie nic tu nie ma- zapewniała mnie May…Podniosłam głowę i rozejrzałam się po woli …Chłopaki rozkładali śpiwory…Ku mojemu zdziwieniu były tylko dwa…
-Dlaczego tylko dwa?- zapytałam Derrika
-Bo będziemy spać po dwie osoby w śpiworze – odpowiedział…Ten chłopak zawsze mnie zadziwiał…W ogóle nie liczył się ze zdaniem innych…toteż, dlatego nie pałałam do niego przyjaźnią…
-May, który śpiwór wybieramy?- spytałam koleżanki…
-Śpisz z Ponczem albo ze mną- przerwał mi Derrik…
-Słucham? Na pewno nie…- zaprzeczyłam…nie będę spała z chłopakiem…
-No dobrze, a jeśli ktoś tu przyjdzie w nocy i będziemy musieli się bronić…to co zrobisz? My z Ponchem mamy większe szanse, aby się uratować…a wy, niestety jesteście od nas słabsze…a chyba nie chcesz żeby się coś wam stało?- zapytał
-Nie, nie chcę, masz racje, śpię z Ponchem- rzekłam…Będę bezpieczniejsza- dodałam sobie w myślach…Po chwili ułożyłam się we śpiworze…May i Derrik uczynili to samo…Nie rozumiem jak May może tak go się słuchać…Za chwilę koło mnie leżał już Poncho…Biło od niego takie ciepło…Po kilku chwilach zasnęłam…Czułam się tak bezpiecznie…Nagle obudził mnie trzask zamykanych drzwi, odruchowo przytuliłam się do kolegi obok…
-Co do cholery?- zapytał wkurzony Derrik…Na początku chciałam ten incydent przypisać przeciągowi…
-Zamykałam drzwi- powiedziała roztrzęsiona May- Na pewno- dodała i jeszcze bardziej przytuliła się do Derrika…Poncho zapalił zapalniczkę…Na podłodze, obok naszego śpiwora położona była koperta z wypisanym moim imieniem…Wzięłam ją drżące dłonie i otworzyłam…
-To jakiś psychol- powiedziałam, a z moich oczu leciały pojedyncze gorące łzy…Na kartce było napisane: diutius....Za chwilę kartkę wzięli pozostali...Derrik od pewnego czasu chodził po pokoju i usilnie nad czymś rozmyślał...
- Teraz wszystko rozumiem- powiedział głośno- to jakać pieprzona układanka...Przez chwilę zastanowiłam się nad jego wypowiedzą...Wcześniej było non, a teraz diutius ...
-Ten drań chce Ci coś powiedzieć Anahi- rzekł nagle Alfonso
-To czemu nie powie mi tego prosto w twarz?- zapytałam mając łzy w oczach...Nagle przerwała nam May
-To łacina...kiedyś, kiedy jeszcze mój tata żył nauczył mnie paru słów....-powiedziała szybko
-To co to znaczy?- zapytałam
-Nie jestem pewna, ale chyba “ Już nie długo” – odpowiedziała...
Usłyszałam, że ktoś puka do okna...Odwróciłam się
-AAAAAAAAAAAAAA- krzyczałam na widok... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
anetta418
Administrator
Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany:
Pon 16:00, 08 Lis 2010
|
|
Komentarz do rozdziału 6
No kochana aż się wzruszyłam
Dziękuje za dedykacje nie wiem czym sobie zasłużyłam ale dziękuje
Jesteś wielka.
Co do rozdziału to jak zawsze cudny !!!
Choć historia bohaterów nie jest pięknym romansem lecz koszmarem z piekła rodu przynajmniej jak na razie to jednak cudowne opoko.
Biedna May Jak ja bym temu komuś nakopała do dupy za to co jej zrobił to by własnej gęby nie poznał !!! Za pewne to ten okropny wychowawca tylko dlaczego wyżywa się na tych biednych dziewczynach ? Dobrze ,że chociaż chłopaków nie rusza chociaż może gdyby spróbował to y mu wtedy któryś łomot spuścił. Ale dziewczyn tym bardziej nie powinien bić a mało tego tak okaleczać. No jestem wściekła ,że takie coś się tam dzieje i nikt nie reaguje !
Derrick i Poncho powinni dorwać tego gościa i go zatłuc.
Kobieto ty mnie wpędzisz do grobu znowu pozostawiłaś mnie w nie pewności !
Teraz zastanawiam się co takiego Derrick opowie Poncho ?
Jak będziesz tak robić to ja osiwieję albo zwariuję.
Anahi i Poncho znowu w jednym pokoju extra
Biedna May Sad
KAJA BUZIAKI podwójne dla ciebie za ten rozdział i dedykację.
Proszę o szybkiego nexta
I czekam aż resztę wstawisz bym mogła tu też komentować na bieżąco |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
...free time...
Początkujacy
Dołączył: 15 Paź 2010
Posty: 44 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany:
Nie 18:04, 21 Lis 2010
|
|
Rozdział 7
W świecie pewna jest tylko śmierć…
Poncho
Ktoś wszedł…Serce mi zamarło…
-Poncho chodź już- pozwiedzał podenerwowany już Derrik…Ze świstem wypuściłem powietrze z moich płuc w geście ulgi…
-Już idę- odpowiedziałem i poszedłem za nim. Szliśmy po długim i ciemnym korytarzu…Można się przyzwyczaić, że nie było to normalne miejsce…Nagle przystanęliśmy i Derrick złapał mnie mocno za ramię…
-A teraz słuchaj, bo drugi raz nie mam zamiaru powtarzać – powiedział …na zgodę kiwnąłem głową…
-Musicie się pilnować …Nie możesz pozwolić jej żeby sama gdzieś chodziła…To co tutaj się dzieje nie jest nawet w jednym stopniu normalne, to jest chore…Nie ważne ,że krzyczą, że plączą…On ma to gdzieś…Kręci go to…lubi widzieć strach i ból…Lubi jak są bezbronne , wręcz kocha to robić…Gwałci każde zasady moralności…Najgorsze jest to, że nic nie można z tym zrobić…Nie można temu zapobiec…będzie jeszcze gorzej…Musisz jej pilnować, bo ma na nią chętkę…A jeśli ją złapie, będzie marzyła tylko o szybkiej śmierci…Rozumiesz?- zapytał…Nie do dotarły do mnie jego słowa…Moja głowa pękała w szwach od nadmiaru pytań…A najważniejsze z nich było najkrótsze …Kto? …No Kto do cholery jasnej?! Czemu nie powie mi tego prosto w twarz? …Będzie marzyła tylko o szybkiej śmierci?...To nie może być prawdą…o jak bardzo chciałbym się obudzić…Tak bardzo pragnąłem aby był to tylko sen, który za chwilę się urwie…Jasne, że będę jej pilnować, ale przed kim?...
-Kto to robi? –zapytałem w miarę spokojnie…Z jednej strony chciałem znać odpowiedź, ale z drugiej…
- Powiesz mi do cholery jasnej?! – krzyknąłem
-Nie mam zamiaru…odwal się …po prostu jej pilnuj- wykrzyczał mi w twarz i pobiegł w głąb korytarza…Nie miałem zamiaru za nim biec, doprowadziłoby to tylko do bójki…
Zajarzyłem nagle, ze Any została sama w pokoju…Sama! …Jezu co ze mnie za debil…Zacząłem biec do pokoju…Otworzyłem drzwi z hukiem…miałem w dupie, że może przyjść dyrektor …Bałem się o Any, ona teraz była najważniejsza…Ku mojemu zdziwieniu nie zobaczyłem tam nikogo…Pościel już nie była tak ładnie ułożona jak wcześniej…Starałem się zachować zimną krew…Wtem zobaczyłem na podłodze czerwone plamy…Prowadziły one do łazienki… Zacząłem biec w wyznaczony sobie cel…Natychmiastowo zwolniłem gdy zobaczyłem odłamki szkła na podłodze …Podniosłem głowę wyżej i zauważyłem doszczętnie rozbite okno …
-Matko najświętsza…- szepnąłem cichuteńko pod nosem…W mojej głowie tworzyły się najczarniejsze scenariusze…Po woli, aby nie nadepnąć na odłamki szkła zacząłem podążać do drzwi, które lekko było roztwarte, a z nich widniało bladożółte światło, które oświetlało kawałek podłogi…Podszedłem do drzwi i zajrzałem do środka…Zamarłem , była to Any zapłakana , po jej rekach spływała krew…
-Any co jest? Co się stało? –pytałem pospiesznie, klękając przed nią i łapiąc ją za twarz…
Anahi
-Upa-dłam…- powiedziałam cicho, ocierając łzy…
-A dlaczego?- spytał czule Poncho
-Siedziałam sobie spokojnie na łóżku gdy nagle usłyszałam ogromny huk, zaraz po nim pobiegłam w jego stronę. Niestety nie zauważałam porozbijanego szkła ,które było na podłodze i przewróciłam się o nie. Później poszłam w stronę łazienki żeby wyjąć pozostałości po feralnym zdarzeniu…No i ty przyszedłeś…-opowiedziałam mu uspokajając się trochę…
-Co rozbiło szybę?- zapytał
-Nie wiem –rzekłam…w sumie teraz to mnie nie obchodziło…
-Daj wyjmę Ci te szkło- powiedział i wziął moją rękę w swoją dłoń…Po chwili wyją z kieszeni małą srebrną pesetę…na sam widok , aż wzdrygnęłam. Już czułam co to będzie za ból…Przyłożył ją delikatnie do rany, w której znajdował się odłamek…
-Czekaj…-zatrzymałam go- a w ogóle czemu nie zawołasz pielęgniarki?- zapytałam…Zamyślił się , a jego mina nabrała wyraz współczucia i bezradności…
-Sam to wyjmę…najlepiej żebyś nikomu o tym nie mówiła – oznajmił zimno, a wręcz rozkazał…Nie zadawałam więcej zbędnych pytań, a on nadal kontynuował …
-Matko boska co tu się stało?! – zapytał głos dochodzący zza drzwi…po chwili wyłoniła się z nich May z Derrikiem…Dziewczyna za chwilę zaczęła płakać i patrzeć na mnie tak smutnym wzrokiem, że myślałam, że ja sama zaraz wybuchnę płaczem…
-Nic się nie stało, Any upadła tylko na szkło- odezwał się Poncho- właśnie wyjmuję jej to- dodał
-Daj pomogę Ci- powiedział Derrik i zmierzył Poncho wzrokiem „ A nie mówiłem” …Po chwili objął mnie jedną ręką w pasie…
-Co robisz? Można wiedzieć?- zapytałam pospiesznie, zawstydzona
-Pomagam…Poncho wyciągaj- rozkazał, a ja siedziałam cicho…Po chwili poczułam jak ręce chłopaka zakleszczają się na mojej tali
-AAA- krzyknęłam głośno i wybuchłam płaczem, chociaż starałam się tego nie zrobić…
-Przepraszam- powiedział szybko Alfonso- starałem się lekko- powiedział skruszony i wziął moją rękę pod zimną wodę…Chwilowo przyniosła ona ulgę w cierpieniu…
-Poncho podaj mi bandaż i gazę- powiedział Derrik…kolega jego pospiesznie wykonał polecenie…Gdy zaczął obwijać moją ranę opatrunkiem zauważyłam na jego rękach liczne siniaki ,oparzenia i blizny…Nie śmiałam nawet się zapytać skąd je ma…
-Koniec- rzekł
-Chodzicie tu!!!- krzyknęła May, która wcześniej wzięła się za sprzątnie pokoju…Szybko do niej pobiegliśmy. Siedziała ona na łóżku ,a oczy jej były wlepione w białą pogniecioną kartkę…
-Znalazłam to pod łóżkiem , owinięty był tym kamień- oznajmiła pospiesznie i podała mi kartkę…widniał na niej napis :"non" ...Nie miałam najmniejszego nawet pojęcia co to znaczy...Być może też nie chciałam wiedzieć...Po chwili chłopaki wyrwali mi kartkę
-Co to znaczy?- zapytał pospiesznie Poncho...
-Nie mam pojęcia ...Nigdy nie spotkałam się w naszym języku z takim słowem...
-To nie nasz język –oznajmił kolega May, który od dłuższego czasu przyglądał się kartce
-Dlaczego ktoś wrzucił to przez nasze okno? –zapytałam...Bałam się, przecież mógł być to jakiś szaleniec ,który chce zrobić mnie ,albo May krzywdę...
-Na pewno chodzi o którąś z was...tylko ,którą?-powiedział Derrik- a z resztą to najmniej ważne...trzeba was pilnować...będziemy spać w jednym pokoju, w każdym dniu w innym, żeby ten kto to zrobił nie był pewien gdzie śpi poszczególna osoba...W tym czasie patrzyłam się na Poncha, który usiadł na krześle i usilnie nad czymś rozmyślał...
-Maj zostań tutaj ,pobiegnę po nasze rzeczy...dziś będziemy spać w piwnicy...
-Co?! ...nie ...tylko nie piwnica –krzyknęłam
-Cicho bądź jeszcze nas usłyszą...- rozkazał mi chłopak- nie bój się -dodał i wybiegł z pokoju...
Podeszłam do Alfonsa...
-Co jest?-zapytałam
-Any boję się, że coś nam się stanie, że Cię nie obronię, że nie zdążę – oznajmił piekielnie zmartwiony...Wtem do naszego pokoju wleciał zdyszany Derrik
-Uciekamy!!!- krzyknął
Rozdział 8
W poprzednim odcinku
-Any boję się, że coś nam się stanie, że Cię nie obronię, że nie zdążę – oznajmił piekielnie zmartwiony...Wtem do naszego pokoju wleciał zdyszany Derrik
-Uciekamy!!!- krzyknął
Poncho
Nie czekając dłużej na reakcje pozostałych dwóch dziewczyn, a dokładniej Any, która siedziała na łóżku jak słup soli, podczas gdy May już biegła za Derrikem. Pociągnąłem ją mocno za rękę i wylecieliśmy z pokoju. Gestem ręki mój kolega kazał nam przyspieszyć bieg. Zbiegaliśmy do piwnicy…Poznałem to miejsce gdzie wcześniej zaciągnął mnie Derrik. Słyszałem, że za nami ktoś biegnie. Panicznie się bałem…Robiło się coraz to ciemniej…Nagle stanęliśmy…Wparowaliśmy do jakiegoś pokoju…To co zdążyłem zobaczyć to szafę stojącą na samym końcu…Był to nasz jedyny ratunek…Biegiem wpadliśmy do niej…Słyszałem, że ktoś biegnie po korytarzu…Spojrzałem na Any…Miała łzy w oczach…Ścisnąłem jej rękę dla otuchy… Zdawało mi się, że ten ktoś przebiegł już drzwi od naszej skrytki…Nadal siedzieliśmy cicho…Nagle usłyszałem powolne zbliżające się kroki…Ktoś szedł w stronę szafy…Zamarłem…Any płakała strasznie…Moje serce podwoiło swoje tępo…
-Any wiem, że tu jesteś…- powiedział perfidnie jakiś głos z pokoju- Dlaczego nie chcesz wyjść?...Nic się tobie nie stanie- dodał…
Anahi cała się trzęsła…Skuliła nogi i przyciągnęła do nich głowę…Modliłem się w duchu aby był to głupi żart…
-Ok jak nie chcesz wyjść to nie- rzekł znów facet- i tak się spotkamy- krzyknął i wyszedł…
Po jego głosie można było wywnioskować, że był młody…Spojrzałem na Derrika…Był oszołomiony…Patrzył na May…
-Wychodzimy- powiedział spokojnie …Dziewczyny stanęły przy nas…May szybkim ruchem objęła Any, która płakała
-Czego ode mnie chce?- zapytała cicho, nadal płacząc
-Nie wiem…ale na pewno nic dobrego- odezwał się Derrik…Zapaliłem zapalniczkę, aby chociaż trochę oświetlić te ciemności…Dosłownie nic tam nie widzieliśmy…Nagle podniósł się dziewczęcy krzyk…Popatrzyłem na Derrika, zwykle w takich sytuacjach to on uciszał dziewczyny, a teraz widać, sam był przestraszony, nigdy go w takim stanie nie widziałem…
-Co się stało? – zapytałem dziewczyny, które przytulały się i chowały głowy w swoich bluzkach…
-Popatrz- wydusił z siebie Derrik i pokazał ręką na sufit…Odwróciłem się we wskazanym przez jego kierunku…
- The whore*…Jezu przenajświętszy- szepnąłem pod nosem…Do sufitu przywieszona była linka…Na samym jej dole zwisały poturbowane zwłoki, całe we krwi…Po sukience…Po strzępkach sukienki można było stwierdzić, że to dziewczyna…Miała uda pozacinanie najwidoczniej nożem…Jej kruczo czarne włosy zwisały swobodnie na dół, zakrywając nimi całą twarz…Jej nadgarstki były koloru purpurowego…Widać, że musiała się bronić …Nagle Anahi podeszła bliżej ciała…
-Jezu kochany tej dziewczynie pomagałam, ona płakała i ja jej pomagałam- gadała w kółko…Podszedłem do niej i delikatnie złapałem ją za rękę…
-Musimy iść…- po raz kolejny tego dnia rozkazał Derrik- niedługo będą tu psy…
Szybko wyszliśmy na korytarz…kurczowo trzymałem Any za rękę…Wcześniej już zgasiłem zapalniczkę, także znów mieliśmy zero widoczności…Bardzo bałem się skręcić w kolejne drzwi…Bałem się, że znów coś zobaczę…
Anahi
Nie mogłam uwierzyć w to co się stało…Z moich oczu nieustannie spływały łzy…Łzy strachu i cierpienia…Strachu o własne życie…Pomimo, że nawet nie znałam jej imienia było mi tak ciężko, że jej nie ma…Szczególnie to w jaki sposób zmarła, pozostawało to bolesną i chorą zagadką, na, której odpowiedzi pomimo wszystko nie chciałabym znać…Do jasnej cholery co to za miejsce? …Tak wiele pytań zaprzątało moją głowę…Tak bardzo się bałam śmierci…Nie jestem na to przygotowana…
-Ja nie chce umrzeć- powiedziałam cichutko pod nosem…I znów zaczęłam płakać…Korytarze zaczęły coraz bardziej się zwężać…Słyszałam coraz to szybsze oddechy moich towarzyszy…Weszliśmy do jakiegoś pokoju…Schowałam głowę w ramieniu Poncha na wypadek jakiś kolejnych chorych rzeczy…Alfonso znów zapalił zapalniczkę…Zamknęłam mocno oczy…
-Any spokojnie nic tu nie ma- zapewniała mnie May…Podniosłam głowę i rozejrzałam się po woli …Chłopaki rozkładali śpiwory…Ku mojemu zdziwieniu były tylko dwa…
-Dlaczego tylko dwa?- zapytałam Derrika
-Bo będziemy spać po dwie osoby w śpiworze – odpowiedział…Ten chłopak zawsze mnie zadziwiał…W ogóle nie liczył się ze zdaniem innych…toteż, dlatego nie pałałam do niego przyjaźnią…
-May, który śpiwór wybieramy?- spytałam koleżanki…
-Śpisz z Ponczem albo ze mną- przerwał mi Derrik…
-Słucham? Na pewno nie…- zaprzeczyłam…nie będę spała z chłopakiem…
-No dobrze, a jeśli ktoś tu przyjdzie w nocy i będziemy musieli się bronić…to co zrobisz? My z Ponchem mamy większe szanse, aby się uratować…a wy, niestety jesteście od nas słabsze…a chyba nie chcesz żeby się coś wam stało?- zapytał
-Nie, nie chcę, masz racje, śpię z Ponchem- rzekłam…Będę bezpieczniejsza- dodałam sobie w myślach…Po chwili ułożyłam się we śpiworze…May i Derrik uczynili to samo…Nie rozumiem jak May może tak go się słuchać…Za chwilę koło mnie leżał już Poncho…Biło od niego takie ciepło…Po kilku chwilach zasnęłam…Czułam się tak bezpiecznie…Nagle obudził mnie trzask zamykanych drzwi, odruchowo przytuliłam się do kolegi obok…
-Co do cholery?- zapytał wkurzony Derrik…Na początku chciałam ten incydent przypisać przeciągowi…
-Zamykałam drzwi- powiedziała roztrzęsiona May- Na pewno- dodała i jeszcze bardziej przytuliła się do Derrika…Poncho zapalił zapalniczkę…Na podłodze, obok naszego śpiwora położona była koperta z wypisanym moim imieniem…Wzięłam ją drżące dłonie i otworzyłam…
-To jakiś psychol- powiedziałam, a z moich oczu leciały pojedyncze gorące łzy…Na kartce było napisane: diutius....Za chwilę kartkę wzięli pozostali...Derrik od pewnego czasu chodził po pokoju i usilnie nad czymś rozmyślał...
- Teraz wszystko rozumiem- powiedział głośno- to jakać pieprzona układanka...Przez chwilę zastanowiłam się nad jego wypowiedzą...Wcześniej było non, a teraz diutius ...
-Ten drań chce Ci coś powiedzieć Anahi- rzekł nagle Alfonso
-To czemu nie powie mi tego prosto w twarz?- zapytałam mając łzy w oczach...Nagle przerwała nam May
-To łacina...kiedyś, kiedy jeszcze mój tata żył nauczył mnie paru słów....-powiedziała szybko
-To co to znaczy?- zapytałam
-Nie jestem pewna, ale chyba “ Już nie długo” – odpowiedziała...
Usłyszałam, że ktoś puka do okna...Odwróciłam się
-AAAAAAAAAAAAAA- krzyczałam na widok...
CDN
* O ku*wa[/size]
Rozdział 9
Strach jest oczekiwaniem zła.
Najbardziej przerażającym dźwiękiem na świecie jest bicie własnego serca. Nikt nie lubi o tym mówić, ale to prawda. Jest to dzika bestia, która w samym środku głębokiego strachu dobija się olbrzymią pięścią do jakichś wewnętrznych drzwi, by ją wypuścić. - Śmierć cię kocha
Jonathan Carroll
Anahi
W poprzednim odcinku:
Słyszałam jak ktoś puka do okna
-AAAAAAAA- krzyczałam na widok…
CD
Człowieka wchodzącego przez okno…W ręku trzymał nóż…Schowałam się za Ponchem…Nie mogłam opanować łez…Ze strachu przebiłam sobie skórę paznokciami na ręku…Zamknęłam oczy i skuliłam się…ciężko mi było załapać jaki kolwiek oddech…W końcu May do mnie podbiegła i złapała mnie za rękę…
-Czego chcesz?- zapytał Derrik drżącym głosem
-Tego co każdy…wolności- odpowiedział jakiś chłopak- zauważyłem światło…Wcześniej uciekłem z stąd…Gonił mnie, ale uciekłem…Uciekłem i jestem tutaj- powiedział…Alfonso zgasił zapalniczkę…Zrobiło się strasznie ciemno. Nic nie widzieliśmy. Kurczowo trzymałam rękę Maite…Od przybycia tutaj nie poznawałam siebie…Z dnia na dzień bardziej się bałam…Zachowywałam się jak różowa idiotka…Znienawidziłam siebie za to, że ciągle się boje, że nie umiem sobie poradzić, a każdego dnia marzę, żeby umrzeć …Marzę o szybkiej śmierci, bez cierpienia i strachu…Ale każdego ranka dochodzę do wniosku, że nie potrafię…Że nie jestem tyko ja…Są inni…To co teraz się tu dzieje jest dużo gorsze niż śmierć…’Śmierć jest prosta, łatwa…Życie jest znacznie trudniejsze’*…
-Any spokojnie- powiedziała cichutko moja koleżanka –Nie płacz- powiedziała…Jej twarz oświetlały blade promienie księżyca…Widziałam mokre ślady na jej policzkach…Odbijały się one w świetle…Sama płakała…Wiedziałam, że May jest silna, odważna…Nigdy nie powiedziała, że nie chce takiego życia…Życia w tym przeklętym domu…Zawsze cicha, spokojna, posłuszna…Nie mogłam nigdy nic rozszyfrować z jej oczu…Były zawsze bez wyrazu. Przepełnione tylko smutkiem i bólem…Nigdy nie zapytałam jej co tu przeżyła…Cierpiała tylko to wiedziałam
- Ile masz lat?- zapytał Poncho
-17…Mam na imię Christian
-Która godzina?- zapytałam
-3 w nocy- odpowiedział mi Derrik po spojrzeniu na zegarek
-Idziemy jeszcze spać?- zapytał Alfonso
-Myślę, że tak, ale mamy jeden problem…Mamy tyko dwa śpiwory Christian- oznajmił Derrik
-Nie szkodzi , mam swój- odpowiedział i wyciągnął go z plecaka…Zauważyłam u niego mapę
-Po co Ci mapa?- zapytałam…zaczął drżeć mi głos…Znów zaczęłam się bać
-Po co? Po to by wiedzieć gdzie uciekać, bo nie wiem jak wy, ale ja tu nie zamierzam zostać…W tym chorym sierocińcu- rzekł trochę zły…Szczerze mówiąc, nie wiem ,dlaczego nie wierzyłam mu w ani jedno słowo…Ale myślę, że to niekoniecznie musiała być jego wina…Po prostu to ja straciłam zaufanie do wszystkiego i do każdego…
Poncho
Razem z Any położyliśmy się we śpiworze…Patrzyłem na jej twarz…Pełną cierpienia, bólu, strachu…Widziałem jej reagowała na wejście tego chłopaka…Jak strach ją zżerał…Jak czuła się bezradnie…Staram się jej pomóc, ale czuję, że nie potrafię…Czuje jak się oddala…Coraz częściej dochodzę do wniosku, że nie potrafię jej ochronić…Ta świadomość mnie łamie…Coraz to częściej zadaje sobie pytanie- Dlaczego?...Dlaczego my?...Czym zawiniliśmy?...Czemu musimy uciekać?...Uciekać przed śmiercią?...Tak myślę, że tylko ona na mnie czeka, że tylko ona mnie kocha i chce mnie wziąć do siebie…
Nie mogłem zasnąć…Wszystko mnie bolało…Każda myśl była dla mnie kolejnym nożem…Kolejnym cierpieniem i wnioskiem…Podsumowaniem, którego żaden z was nie chciałby zrobić i poznać…W końcu zasnąłem…
Rano godzina 7.47
Obudziłem się…spojrzałem na Any…spała w najlepsze…Odruchowo spojrzałem na okno…Zacisnęło mi serce i przez chwile przestałem oddychać…Słyszałem tylko denerwujący, przyspieszony stukot mojego serca…Teraz był to najbardziej przerażający dźwięk jaki usłyszałem kiedy kolwiek…Na oknie widniał napis stworzony z krwi: Amavi
Przerzuciłem wzrok na krople krwi spływające z parapetu...Ciągnęły się przez całą podłogę aż do ciemnego kąta przy starej szafie...Było tam najwięcej krwi
-O boże, Jezu kochany...Dlaczego?- powiedziałem pod nosem zobaczywszy tam bezwładne ciało z kruczo czarnymi włosami...Po woli wstałem ze śpiwora i podszedłem do niej...Miała otwarte oczy...Nogi pocięte nożem...Co ona zawiniła?...Stopy miała czymś poprzepalane...Z moich oczu zaczęły płynąć łzy...
-May kochanie- nie zauważyłem jak obudził się Derrik...Podbiegł do zwłok i zaczął je całować...Kochał ją-Jaki pieprzony drań jej to zrobił?- wrzeszczał czym obudził Christiana i Anahi...
-Nie wiem, ale znajdziemy kóurwę jedną- powiedziałem wściekły...Spojrzałem na Any...Siedziała nadal w śpiworze...Ślepo patrzyła na Maite...Nie płakała...Cała się trzęsła. Podszedłem do niej i przytuliłem ją...Prawie nie oddychała...Dusiła się swoim bólem i cierpieniem...Była jak kłoda...
-Dlaczego Poncho? Dlaczego ona?- wyszeptała- Czemu nie ja? Czym ona zawiniła?- pytała na dal tym samym tonem głosu
-Ciii- uspokajałem ją i mocniej ją przytuliłem...Spojrzałem na Derrika...Płakał nad jej ciałem...Coraz to przytulał ją i głaskał po głowie...Christian stał przed oknem...
-Kochałam was- powiedział nagle
-Co? –zapytała Anahi
-Na oknie napisane jest po łacinie Amavi co znaczy kochałam was...Myślę, że to były jej ostanie słowa kierowane do was- oznajmił...Wtedy Any wybuchła...-Boże czym ona zawiniła?- powiedziała i podeszła do May...Wstałem razem z nią...Dopiero teraz zauważyłem, że jej głowa była zwrócona na jej rękę...Na ręku położona miała kartkę, właśnie na nią wlepiony były jej oczy...Wziąłem ją, ale nie mogłem odczytać słów...Na pewno nie były napisane w naszym języku
-To chyba łacina- powiedziałem i zaraz Christian zabrał mi kartkę z napisem: non timere
-To znaczy nie bój się- rzekł i odwrócił kartkę do tyłu- Anahi -tak jest podpisane- dodał...Dziewczyna usiadła na ziemi i spuściła głowę
-Wszystko będzie ok...Dowiemy się kto to- zapewniłem i spojrzałem nie pewnie na nią...
-Nie Alfonso nic nie będzie dobrze, jeśli chcecie żyć to lepiej zostawcie mnie samą- powiedziała spokojnie
-Zwariowałaś?- zapytał nagle Derrik- To nie twoja wina- rzekł zrezygnowany i jeszcze raz pocałował May w głowę
-Jeśli chcemy przeżyć to lepiej chodźmy z stąd...zaraz zacznie się obchód i nas zobaczą- wtrącił się Christian
-Ma racje idziemy- oznajmił Derrik i po raz ostatni pocałował May i wstał
-Znam miejsce gdzie możemy uciec- powiedział- Jesteście ze mną?- zapytał nasz nowy kolega
-Jesteśmy- oznajmiłem
***
Nie wiedzieliśmy, że popełniliśmy najgorszy błąd w życiu i, że ta podróż może być dla nas ostatnią podróżą...
* Sentencja ze "Zmierzchu"
Przepraszam za błędy!!!
ooo Zapomniałam dedyka dodać
To ten rozdział dla anetty418. Wracaj do zdrowia słońce :************ |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
...free time...
Początkujacy
Dołączył: 15 Paź 2010
Posty: 44 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany:
Czw 16:36, 02 Gru 2010
|
|
Tak więc dodaje Jest dużo błędów ,wiem, ale co tam dziś mój szczęśliwy dzień!
Mimo wszystko jutro będzie nowy dzień…A ja coraz częściej mam ochotę zamknąć oczy i wyjść na ulicę…
W poprzednim odcinku
Poncho
-Znam miejsce gdzie możemy uciec- powiedział- Jesteście ze mną?- zapytał nasz nowy kolega
-Jesteśmy- oznajmiłem
Anahi
Spojrzałam ostatni raz na May…Dopiero teraz spostrzegłam na jej twarzy łzy…Niebywale najsmutniejszy widok jaki widziałam w życiu. Chciałam z nią zostać…Przeprosić…I wierzyć, że ona mnie słyszy…Nie mogłam…Chłopaki ciągnęli mnie w stronę wyjścia…Ja nie chciałam uciekać…Wolałam umrzeć…nie cierpieć…nie czuć potwornego bólu…pustki…żalu…Chciałam zniknąć…Czy to nie byłoby najprostsze rozwiązanie?...Tak…Ale skoro nie chciałam uciekać to czemu chciałam umrzeć?...Przecież śmierć też jest rodzajem ucieczki…Ucieczki od problemów…A ja coraz częściej miałam ochotę zamknąć oczy i wyjść na ulicę …
-Any ruszysz się wreszcie?!- wybuchnął Will, który po raz kolejny szturchał mnie w rękę
-Tak- powiedziałam cicho i spuściłam głowę w dół…Wyszliśmy na korytarz. Poncho odruchowo już złapał mnie za przedramię…Miałam wszystko gdzieś…Nie zważałam na to, że ktoś może nas zobaczyć…Nie bałam się…Coraz bardziej wierzyłam, że nie mam dla kogo żyć…
-Słyszę kroki- powiedział cicho Alfonso…I jeszcze raz spojrzał na czarne drzwi ,z których dźwięki te odchodziły. Również jej słyszałam…Momentalnie zaczęło szybciej bić mi serce…Nie zdążyłam nawet jeszcze raz spojrzeć na May, a już zaczęliśmy biec. Wydawało mi się, że nikt za nami nie idzie…
-Dawajcie tu- rozkazał Chris i wskazał na roztwarte okno.
-Oszalałeś? Zabijemy się!- krzyknęłam…W końcu było to drugie piętro
-Ja zejdę pierwszy, jestem z was najwyższy, mam największe szanse na to, że nie spadnę- zasugerował Derrik.
Popatrzyłam na twarze moich kolegów…Nie zaprzeczali…Egoiści… Zdążyłam zobaczyć tylko jak delikatne wychodzi za okno…Odwróciłam się i stanęłam tyłem do Poncha…Nie chciałam widzieć czegoś czego będę żałować…Kolejnego bólu…Popatrzyłam się na ciemny korytarz…Nagle coś czarnego przebiegło mi przed oczami…Odruchowo złapałam się za rękę Alfonsa…
-Co się stało?- zapytał zmartwiony
-Wydawało mi się, że coś przebiegło przez korytarz- powiedziałam przestraszona…Miałam dziwne wrażenie, że ktoś od pewnego czasu nas śledzi…Cały czas czułam, że ktoś na nas patrzy…Mój kolega wyszedł na korytarz i popatrzył w obie strony
-Any musiało Ci się wydawać…Nikogo nie widzę- rzekł i podszedł do okna…Nawet nie zauważyłam, że William też już wyszedł, a Derrikowi nic się nie stało…Co do tego co widziałam i tak miałam pewne wątpliwości…
-Anahi teraz ja… poczekaj tu proszę- powiedział Poncho i ostatni raz pocałował mnie w czoło…Zostałam sama…Na dworze zaczęło już się ściemniać…Miałam wielką ochotę zobaczyć jeszcze May…Przeprosić ją…W tym celu wyszłam na korytarz…Strach bardzo mi dokuczał…Po woli zaczęły drżeć mi wargi i ręce…Jedną ręką przejechałam po zimnej ścianie. Nagle stanęłam… Przy pokoju do którego miałam iść stał człowiek…Obserwował mnie…Mężczyzna…Po woli zaczęłam się cofać…Gdy zobaczyłam, że za mną idzie odwróciłam się i zaczęłam biec. Najszybciej jak umiałam dobiegłam do okna i ostrożnie wyszłam za nie…Zobaczyłam chłopaków
-Ktoś za mną biegnie- krzyknęłam przestraszona…Widząc wysokość na jakiej jestem, zaczęło mi się kręcić w głowie…Puściłam się framugi okna…To co zdążyłam zobaczyć to tego faceta, również wychodził przez okno…Zamknęłam oczy…Słyszałam tylko bicie swojego serca…Przez moją głowę przechodziły wizje śmierci…Przed moimi oczami przeleciało całe moje życie…Mama, tata, pies i dziwna ciemna zjawa…W rękach trzymała krwawy krzyż…Z oczu kapały jej czerwone łzy…Po woli podnosiła swoją głowę…Bardzo chciałam wiedzieć kto to jest …
Nagle zobaczyłam drogę…Na początku była taka jak za mgłą…Po woli stawała się coraz ostrzejsza, ale nadal kołysała mi się na boki…Zauważyłam, że ktoś ze mną biegnie…Byłam przerzucona przez ramię…Derrika?...Z tyłu było ciężko poznać…Bolała mnie głowa…Widziałam jakąś ciemną postać biegnącą za nami…Już byłam gotowa rozpoznać kto to…Nie udało mi się, skręciliśmy w bok…
Poncho
Skręciliśmy w zamgloną uliczkę…Wydawało mi się ten bydlak już za nami nie biegnie…Popatrzyłem na Any…Była na rękach u Derrika…Boże jak ona nas nastraszyła…Dobrze, że on zauważył jak spada…Bo…bo…powoli zaczęliśmy przystawać…Widząc zmęczenie kolegi teraz to ja wziąłem Anahi na ręce…
-Dzięki – powiedziałem
-Nie ma za co- odpowiedział Derrik dysząc przy tym…Popatrzyłem na bladą twarz dziewczyny…Zupełnie bez wyrazu…Chris w tym samym czasie rozłożył śpiwory…Położyłem ją ostrożnie na jednym z nich…Wreszcie otworzyła oczy…Uśmiechnęła się delikatnie, ale od razu mina jej zrzedła…
-Lepiej się czujesz?- zapytałem troskliwie
-Tak, ale co się stało?- powiedziała oszołomiona
-Spadłaś z okna i straciłaś przytomność…Powinnaś dziękować za uratowanie życia Derrikowi…To on zauważył jak spadasz- oznajmiłem
-Mimo wszystko dziękuję i tobie- rzekła cicho, ślepo patrząc się w jeden punkt…
Odszedłem od niej i oparłem się o drzewo…Myślałem o zdarzeniach z dzisiejszego ranka. Nie znałem May, nie miałem okazji z nią porozmawiać ani razu, a mimo wszystko czułem dziwną pustkę i rozpacz…Mimo wszystko ona zawsze z nami była…Pomagała wszystkim…Tak smutno mówić o niej w czasie przeszłym…Była, ale ważne, że pozostawiła po sobie ślad…Patrzyłem na Derrika…Rozpacz od niego biła na kilometr…Cierpiał…Przeszywał go ból…Po jego twarzy dało się wywnioskować, że największym ukojeniem w tej męce była by śmierć…Najprostsze rozwiązanie jakie istnieje na tym świecie…Najłatwiejszy sposób na ucieknięcia od nadmiaru problemów…Problemów, z którymi nie umiemy sobie poradzić…Minie wiele czasu zanim on się otworzy i wyrzuci z siebie emocje…Trudno jest się pozbierać. Ja o tym wiem…Znam ból…
Przerzuciłem wzrok na Williama, patrzył ślepo w mapę…Rysował coś na niej…Mało mnie to interesowało…On w ogóle był jakiś dziwny…Spojrzałem na Any…Właśnie jadła batona ze swojej torby…Podszedłem do niej
-Idziemy już spać?- zapytałem
-Ja jeszcze nie idę…posiedzę tutaj- odpowiedziała
-Wiesz dam Ci moją bluzę z torby…Jest już zimno- oznajmiłem i wyciągnąłem ją z bagażu obok
-Dzięki- rzekła szczelnie się ją okręcając
-Była bardzo pomocna –zacząłem początek rozmowy
-Była wyjątkowa- dopowiedziała- Była – dodała, a po jej policzku najpierw uleciała jedna łza, a z nią kolejne i kolejne…Przytuliłem ją…Z moich oczu też zaczęły lecieć łzy, ale za chwile otarłem je kantem bluzy…
-Dlaczego ona musiała zginać, czym zawiniła?- spytała zaciągając przy tym nosem i nie równo oddychając
-Znajdziemy go- powiedziałem spokojnie ,pewny w swoich postanowieniach…
-Jezu święty, co to?- powiedziała nagle wystraszona jak nigdy
Haha, ale ucięłam nie?
Z dedykiem dla wszystkich nowych czytelników Pozdrawiam! :**
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
anetta418
Administrator
Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 908 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany:
Sob 18:54, 11 Gru 2010
|
|
No nareszcie dodałaś resztę i czekam na kolejne |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
...free time...
Początkujacy
Dołączył: 15 Paź 2010
Posty: 44 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany:
Nie 19:56, 12 Gru 2010
|
|
Rozdział 11
Nie bój się cieni, one świadczą o tym, że gdzieś znajduje się światło .
W poprzednim odcinku
Poncho
-Dlaczego ona musiała zginać, czym zawiniła?- spytała zaciągając przy tym nosem i nie równo oddychając
-Znajdziemy go- powiedziałem spokojnie ,pewny w swoich postanowieniach…
-Jezu święty, co to?- powiedziała nagle wystraszona jak nigdy
Anahi
-Znajdziemy go- powiedział spokojnie…Nie chciało mi się wierzyć w jego słowa…Ciągle płakałam…Nie mogłam się pogodzić i zapewne nigdy nie pogodzę się ze śmiercią May….Podniosłam lekko głowę…Miałam lekko rozmazany obraz zapewne od nadmiaru łez…Przetarłam oczy jedną ręką…Z gałęzi naprzeciwko zwisał sznurek…Spuściłam głowę niżej…
-Jezu święty, co to?- zapytałam z przestrachem…Nigdy w życiu tak się nie bałam…Zamknęłam oczy i odwróciłam głowę w bok…Zaczęłam strasznie szybko oddychać…Nie potrafiłam tego opanować…Miałam nadal zamglony obraz…Widziałam tylko, że Derrik pobiegł do tego co zobaczyłam…
-Any wszystko dobrze?- zapytał Poncho spoglądając na mnie przestraszonym wzrokiem …Nie byłam zdolna mu odpowiedzieć…Prawie go nie słyszałam…W mojej głowie słyszałam natarczywy szum…Na plecach czułam lodowate ciarki…I nagle koniec filmu…Zjawa tą samą co widziałam wcześniej…Podnosiła głowę…Tak jak wtedy tylko to się urwało…Byłam strasznie ciekawa kto to…Wokół nas było ciemno…To był las…ona podchodziła coraz bliżej…Na ziemię lała się krew…Zapewne z metalowego krzyża, który trzymała w ręku…Ale skąd ta krew?...W ogóle się nie bałam…Nie czułam, że to coś może mi coś zrobić, przeciwnie czułam, że mam temu pomóc…Nie myślałam racjonalnie…Nie znałam tego…Ona się nie spieszyła…Miała swoje tempo. Mi też nie zależało na czasie…Mało tego ja w ogóle nie wiedziałam, że takie coś istnieje…Trudno było to wszystko określić…Taka nicość…Zdawało mi się, że drzewa były istotami żywymi…Nagle usłyszałam żałosny jęk…Następnie dźwięk łańcuchów…Ona już stała koło mnie…Wreszcie zobaczyłam jej twarz…Nie do końca byłam pewna…Był to zbyt wielki szok…
-Mamo to ty?- chciałam się upewnić…Zaczęłam płakać…Jej twarz była cała we krwi…porozcinana…Miała łańcuchy na rękach…Popatrzyła na mnie…Chyba nie umiała mówić, dlatego tak jęczała…Najżałośniejszy dźwięk jaki kiedykolwiek usłyszałam…Najsmutniejszy…Nie stojąc dłużej pobiegłam ją przytulić…Nagle była coraz dalej…Mimo, że nie ruszała nogami ,oddalała się
-NIEEEEEEE- krzyknęłam nie otwierając oczu
-Any spokojnie- powiedział Derrik…W ręku trzymał białą chustę i przykładał mi ją do czoła…Popatrzyłam chwilę na jego niespokojną twarz. Bardzo zdziwiło mnie to, że tylko on był koło mnie…
-Gdzie Poncho i William?- zapytałam spokojnie…Po kolei przypominałam sobie wcześniejsze zdarzenia…Nic mi nie odpowiedział…
-No gdzie?!- krzyknęłam zniecierpliwiona…Wstałam i pobiegłam do stojących koło drzewa pozostałych kolegów…Nie słyszeli, że do nich idę…
-Na pewno to ona?- zapytał Will
-Tak to ona, pokazywała mi zdjęcie- mówił zniecierpliwiony Alfonso
-Lepiej nie mówmy jej o tym- rzekł Chris
-O czym macie nie mówić?- zapytałam przeciskając się przez nich
-Anahi nie!- krzyknął Poncho łapiąc mnie ramię…Popatrzyłam na niego, a później odwróciłam się w stronę zwisającego sznuraka…
Poncho
-Anahi nie!- krzyknąłem i złapałem ją za ramię…Nie zdążyłem…Na sznurku powieszona była głowa…Musiała być tu kilka dni…Ktoś sobie to genialnie zaplanował…Jeśli się nie myliłem była to głowa matki Any…Kto do cholery jasnej chciał to zrobić?! Czy to jakieś pieprzone Hallowen?!...Dłużej już tego nie mogłem znieść…Spojrzałem na koleżankę…Cały czas patrzyła się na to ciało…Nic nie mówiła tylko ślepo patrzyła na nie…
-Co to?- zapytała prawie niesłyszalnie…Z oka uleciała jej jedna ciężka łza…
-Lepiej chodźmy- mówiłem i delikatnie przekręcałem ją w drugą stronę…
-Nie…Ja tu zostanę- zapewniała jak jakaś psychicznie chora…
-Chodźmy- próbowałem z nią iść
-Nie!!!- krzyknęła zalewając się łzami…W tym momencie ja przejąłem inicjatywę…Objąłem ją ręką w pasie, a jej rękę przełożyłem, przez swoje barki…Prawie nie ruszała nogami…
-To moja mama ,tak?- zapytała patrząc na mnie swoimi przekrwionymi oczmi- To moja mamusia…- dodała cichutko
-Ciiii- uspokajałem ją…Strasznie bałem się o nią…Wcześniej już zemdlała ze strachu…Nie chciałem aby to się powtórzyło…Posadziłem ją na śpiworze…
-Kto to zrobił?- zapytała po raz kolejny martwo patrząc w punkt na ziemi
-Nie mam pojęcia- odpowiedziałem ściskając jej zimną dłoń…Ucichła…Popatrzyłem na Derrika szedł do nas z jakąś kartką…Był przerażony
-Patrzcie- rzekł i podał mi kartkę. Pisało na niej: mortem amo i z tyłu podpis Anahi...Ona nawet się tym nie zainteresowała...Nie obchodziło ją to...
-Zakopałem- powiedział William- A teraz spadamy stąd- dodał i zaczął składać swój śpiwór. Ja nie miałem nic przeciwko...I tak musieliśmy się stąd wynieść, ale problem w tym, że była już dwudziesta druga...Musieliśmy szybko znaleźć jakieś miejsce do spania...
Po piętnastu minutach byliśmy gotowi...Anahi szła między mną, a Christianem...Głowę miała spuszczoną...Nie nalegałem aby się do nas odzywała...Bo i po co?...Musiała to sobie wszystko przemyśleć i poukładać...A nie było łatwo...Takiego czegoś zazwyczaj nie zapomina się na drugi dzień...To przeważnie zawsze się pamięta...Zostawi to stały ślad na naszej psychice...Nie rozumiem nic z tego co tutaj nas spotkało...Miało być spokojnie...A wyszła z tego jakaś chora zabijanka...I stawiam sobie jedno pytanie...Jaki ktoś ma w tym sens?...Czuje się jak bohater chorej opowieści...Bardzo tęskniłem za rodzicami...Za moją najukochańszą nianią...Ona żyła...A ja ani razu do niej nie napisałem, nie zadzwoniłem...Jestem złym człowiekiem...Nie mam tu nikogo do obwiniania...Ja sam zawiniłem...Ja sam...Nikt więcej?...Myślę, że nie...Bardzo chciałbym żeby to się wszystko skończyło, nawet byle jakim zakończeniem...Najgorszym z istniejących...Śmiercią...Bo z happy endu dawno zrezygnowałem...Teraz modlę się tylko o bezbolesną śmierć... A propo boga...Gdzie jesteś?...Nie widzisz tego?...Czemu opuściłeś nas w takich chwilach?!...To w ogóle wszystko nie ma najmniejszego sensu...Żadnego...
- Śpimy tutaj- powiedział Will. Szliśmy już dobre 15 minut…Rozłożyłem śpiwór ja i Any się położyliśmy…Derrik również spał…Nagle zobaczyłem coś dziwnego w plecaku Christiana…
Dedyk dla mojej wiernej czytelniczki Roberta and Mia
Rozdział 12
W poprzednim odcinku
Poncho
- Śpimy tutaj- powiedział Will. Szliśmy już dobre 15 minut…Rozłożyłem śpiwór ja i Any się położyliśmy…Derrik również spał…Nagle zobaczyłem coś dziwnego w plecaku Christiana…
CD
Było tam zdjęcie Any…Ona nie mogła mu dawać tego zdjęcia, bo nawet go nie przywoziła do sierocińca, a nawet jeśli tak, to kiedy poszedł po nie do jej pokoju? Zawsze był z nami nigdy się od nas nie oddalał…Czułem, że coś jest nie tak…Ścisnąłem zimną rękę Any…Przysięgłem sobie, że będę ją sto razy bardziej pilnował…
Anahi
Nie spałam już od dłuższego czasu…Płakałam…Wyszłam ze śpiwora…Alfonso spał…Starałam się być cicho…Stanęłam koło drzewa…Było strasznie ciemno…Kropił drobny deszczyk…Księżyc był w połowie zasłoniony przez wysokie drzewa…Nawet one wydawały się smutne…Z ich gałęzi spadały ostatnie liście…Jesień…O tej porze roku myślimy o zmarłych…To strasznie mnie dołowało…Wstawałam codziennie rano by coraz bardziej wpadać w depresję…Kto chciał jej śmierci?! Kto miał czelność zakłócić jej święty spokój?!...Kto?...Czy tak trudno odpowiedzieć na te pytania?…Zapewne nie…Problemem jest kto zna na nie odpowiedź w postaci prawdy…Być może bolesnej i łamiącej…Ale prawdy, która teraz była dużo więcej warta niż moje życie…Moje beznadziejne życie…W tej sytuacji chce się rzec…Zabij mnie, bo moje życie straciło najmniejszy sens…W pełni z tymi słowami się zgadzałam…Usłyszałam szelest liści…Odwróciłam się szybko…Zobaczyłam ciężarówkę…Zaczęłam biec w stronę śpiworów…Will wstrzykiwał coś Derrikowi i Ponchowi…
-Co ty robisz?!- zapytałam drżącym głosem oddalając się od niego i dławiąc się swoimi łzami…
-Po co mają ich boleć uszy?- odpowiedział pytaniem…Na twarzy miał uśmiech…Widać, że był bardzo szczęśliwy…
-Co ty do cholery mówisz?- zapytałam strasznie przestraszona…
-No malutka wiem, że tego chcesz- powiedział śmiejąc się przy tym…Zaczął do mnie podchodzić…Zerwałam się w bieg…Odwracałam co chwilę głowę…Gonił mnie…Nagle przewróciłam się…Pieprzona gałąź!!!...Dogonił mnie…Złapał mnie za włosy…
-Ałł -jęknęłam z bólu…Moje serce przyspieszyło swoje tempo
-Masz mówić to co każe suczko, albo twoi koledzy zarobią kulkę w łeb- wyszeptał mi do ucha i polizał je swoim obleśnym językiem…Wiedziałam o co mu chodzi…Całą drżałam…Byłam dziewicą…On zaczął się rozbierać…Ja skuliłam się i oparłam o drzewo…Miałam wszystko rozmazane…Nie byłam zdolna nic mu powiedzieć…Tak jakby ktoś zawiązał moje gardło w supeł…Płakałam jak nigdy w życiu…Przeraźliwie się bałam…Od koleżanek słyszałam, że pierwszy raz bardzo boli…Spuściłam głowę żeby nie patrzeć na jego obrzydliwe nagie ciało…Zerwał ze mnie bluzkę…
-Proszę nie- powiedziałam cichutko dławiąc się swoimi bolesnymi łzami…W odpowiedzi otrzymałam siarczysty policzek…
-Zamknij się lepiej suko jeżeli nie chcesz żeby tak bardzo bolało- rozkazał i zaczął rozpinać moje spodnie…Po chwili byłam całkiem naga…Kazał mi się położyć na ziemi…Kolce od świerku raniły moją skórę…Zamknęłam oczy i zaczęłam się modlić o ulgę w cierpieniu…
-No przyszykuj się- uprzedził…Jeszcze bardziej zacisnęłam oczy…Przygryzłam dolną wargę aż do krwi…Złapałam się ziemi po bokach…On mocno rozchylił moje nogi…Nie miałam siły nawet podnieść ręki by go uderzyć…
-AAAAAAAA- krzyknęłam z bólu…I zaczęłam się wyrywać…Matko jak to bolało…Na jego penisie było pełno krwi…On nadal trzymał moje nogi…Próbowałam się skulić…Nie chciałam aby on to powtórzył…Ból przeszywał mnie na prze wylot…Z całych sił starałam się złączyć nogi…Na nic…Zaczęłam jeszcze bardzie płakać i jęczeć…
-Cicho dziwko!- krzyknął na mnie i uderzył mnie w brzuch…Na chwilę zamroczyło mnie przed oczami…Zemdlałam (…)
Po kilku godzinach
-Wstawaj muszę Ci parę rzeczy wytłumaczyć- rzekł Christian…Otworzyłam delikatnie oczy…Za chwilę zgięłam się w pół…Złapał mnie przeraźliwy ból w podbrzuszu…Po chwili to samo dopadło moją głowę…Byłam naga…Całe nogi miałam posiniaczone, najbardziej u góry, a dodatkowo gdzie niegdzie była zaschnięta krew…To samo było z brzuchem…Na plecach czułam otwarte rany…Ledwo mogłam coś powiedzieć…
-Ubierz się- mówił i podawał mi ubrania. Delikatnie zakładałam każdą część garderoby by sprawić sobie jak najmniejszy ból…Bałam spojrzeć się na jego twarz…Czułam, że się na mnie gapi…Gdy skończyłam zaczęłam iść wolno w stronę Derrika i Poncho…
- A teraz słuchaj- złapał mnie za przedramię- Jeśli komuś o tym powiesz to zginą twoi koledzy. Masz tu środki przeciwbólowe- podał mi opakowanie
-A jeśli będę w ciąży?- zapytałam prawie niesłyszalnie
-O to się nie martw- odpowiedział- miałem prezerwatywę, a ty wcześniej wzięłaś środki antykoncepcyjne- dodał- A teraz połóż się koło tego Alfonsa- rozkazał- Za chwilę się obudzi
Szybko wykonałam jego polecenie…Bałam się, że jeszcze coś mi zrobi…Szybko wzięłam proszki…Mimo, że Poncho nic mi nie zrobił bardzo bałam się koło niego położyć…Czułam się taka upokorzona…On nie tylko pozbawił mnie cnoty, ale także ogołocił z godności…Z moich oczu spływały niekontrolowane łzy…Cała się trzęsłam…Nadal czułam ten potworny ból…Tak bardzo chciałam, żeby ten koszmar się skończył…
Poncho
Obudziłem się z niemałym bólem głowy…Dziwne bo nawet nie pamiętałem kiedy się położyłem…Spojrzałem na Any, spała jak aniołek…Widziałem na jej policzkach ślady łez…Nagle odwróciła się na drugi bok pokazując przy tym drugi policzek
-O matko co to?- zapytałem sam siebie…Any miała podbite oko…Widniała na nim porządna śliwa…Dziwne bo nie widziałem tego wczoraj…Nie możliwe, że bym tego nie zauważył…Zobaczyłem, że Derrik wstaje…Natychmiastowo złapał się za głowę…
-Ałł- jęknął przeraźliwie…- moja głowa- dodał podchodząc do mnie
-Zobacz- wskazałem- Miała to wczoraj?- zapytałem
-Jeju nie widziałem u niej tego wczoraj…-powiedział z niepokojem. Nagle podszedł do nas Will…Popatrzył na dziewczynę, a później na mnie i Derrika
-Co jej się stało?- zapytał jakiś dziwny tak jakby fałszywy…
-Nie wiemy –odpowiedział Derrik
-Any obudź się- cichutko szepnąłem do niej…Powolutku otworzyła swoje oczka…Popatrzyła na mnie tak przerażonym wzrokiem, że sam się przestraszyłem…
-Co się stało?- zapytałem spokojnie
-Nie nic- rzekła i mocno złapała mnie za rękę patrząc na Christiana i Derrika
-Co Ci się stało w oko?- zapytał Derrik spokojnie patrząc na jej ciało…Czułem, że on tez bardzo się tym przejął…I właśnie za to go lubiłem…
-Aaa… w nocy poszłam na spacer i i i i upadłam na ziemię prosto na jakiś kamień- mówiła bardzo zdenerwowana…Żadnym nawet najmniejszym sposobem nie mogłem uwierzyć w jej naciągane słowa…Bo niebywale takimi były…
-Nam możesz powiedzieć prawdę- uświadomiłem ją. Wtedy ona zaczęła nerwowo rozglądać się po lesie…
-Mówię prawdę- spojrzała przelotem na Willa- nie okłamałabym was- zapewniła…Derrik w tym czasie poszedł po wodę z butelki, która była w moim plecaku po czym przyłożył ją do oka Any
-Ałł…Co robisz?- zapytała ściskając przy tym śpiwór
-Opuchlizna się obkurczy- powiedział nadal przykładając przedmiot do oka…Poszedłem w tym czasie do wielkiego dębu, który znajdował się naprzeciwko naszego „obozu”. Zauważyłem koło niego pełno krwi…
[hr]
Hej! No i mamy 12 r za sobą...Mam głęboką nadzieje, że nie ma błędów. Pozdrawiam :*
I grafika jutro, albo trochę później
[hr]
Dedyk dla MIa Colucci 21, Angelika_MC, kim19, Rudzielec, karolinkaaa i AdrillaRBD |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
...free time...
Początkujacy
Dołączył: 15 Paź 2010
Posty: 44 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany:
Pią 17:15, 14 Sty 2011
|
|
[size=large][align=center]Rozdział 13[/align][/size]
W poprzednim odcinku
Poncho
-Opuchlizna się obkurczy- powiedział nadal przykładając przedmiot do oka…Poszedłem w tym czasie do wielkiego dębu, który znajdował się naprzeciwko naszego „obozu”. Zauważyłem koło niego pełno krwi…
CD
Na początku myślałem, że to jakieś zwierzę się, z którymś pogryzło i stąd ta krew…Ale po pewnym czasie wykluczyłam to całkowicie…Wszystko by pasowało gdyby nie to, że wokół tego nie było ani jednego strzępka jakiejś sierści…A po za tym krew była tylko w jednym miejscu, nie ciągnęła się dalej, czyli wiadomo, że ta propozycja odpada….
-Do jasnej cholery, skąd to?!- krzyknąłem ze złości…niepewności…i chorej zagadki, na którą nie znałem odpowiedzi…Odpowiedzi, która na pewno coś znaczy i być może ona doprowadzi nas do prawdy…
-Czego się drzesz ?- zapytał spokojny jak nigdy William…Za chwilę do mnie podszedł…Stanął nad moim „znaleziskiem”…
-A co to?- spytał po raz kolejny…Zacząłem mu się uważnie przyglądać…patrzył na to jakimś dziwnym wzrokiem…powiecie: Zastanawiał się…A ja mówię: A gówno prawda!...Nie jestem głupi…Wiem jak powinien się zachować normalny człowiek w takiej sytuacji…Normalny…Jedno słowo, a zmienia całe znaczenie…Dosyć mi było ciągłego myślenia na jego temat…Trzeba było wreszcie przejść do czynów…Czynów, które musiały nareszcie coś wyjaśnić…
-Kim jesteś?- zapytałem i patrzyłem na niego ze spokojem…Wyczekiwałem należytej odpowiedzi…
Najpierw on wyrwał się z transu, popatrzył na mnie szczęśliwym wzrokiem, rzucił okiem na Any i Derrika, a następnie parsknął obrzydliwym śmiechem…
Anahi
Od pewnego czasu słuchałam rozmowy Chrisa i Alfonsa…Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam…Odwaga Poncho jest imponująca…”KIM JESTEŚ ?”…W życiu nie zapytałabym o to…Najprawdopodobniej w ogóle bym na to nie wpadła…Po pewnym czasie wszyscy zrozumieją, że na to pytanie nie tylko on zna odpowiedź…Przez niego uświadomiłam sobie, że jestem tylko zwykłą szmatą…W takiej sytuacji brakowało mi tylko żyletki…Samobójstwo…teraz tylko o tym myślałam…pragnęłam jak najszybciej dołączyć do moich rodziców…Kiedyś marzyłam o pierdzielonym Happy Endzie…Kiedyś…Myślałam o wczorajszym…Za jakie grzechy pytam się?!!! Jakim prawem odebrano mi godność?!!! Czy byłam aż tak zła?!...Co takiego zrobiłam?...Po raz kolejny z moich oczu wyleciały łzy…Łzy cierpienia…Przytuliłam się do drzewa…Zaczęłam coraz bardziej płakać…Zapominając całkiem, że nie jestem sama…
-Co się stało?- zapytał delikatnie Derrik i objął mnie na plecach…Najszybciej jak umiałam wyrwałam się mu…Popatrzyłam na niego wielkimi oczyma…Jego dotyk był co najmniej obrzydliwy. Wywoływał brutalne i nachalne wspomnienia…Raniły…Przypominały, że mój świat jest bez skrupułów…bez serca…
-Co Ci jest?- zapytał zaskoczony…Nie patrzyłam mu się w oczy…Uważnie obserwowałam jego nogi…Po co?...W razie jakby on by biegł…Miałam szansę ucieczki…To było silniejsze od de mnie…Nie liczyło się nic co było wcześniej…Brałam pod uwagę tylko to, że jest chłopakiem…Że coś mogło się powtórzyć…Niesprawiedliwe? Postaw się w mojej sytuacji…Boję się wszystkiego…Nagle on zaczął iść w moją stronę…szybciej szybciej…Również się cofałam…Zerwałam się w bieg…Dogonił mnie…Złapał mnie za jedno przedramię…Usiłowałam się wyrwać…Odpychałam go od siebie…Na nic…Przytulił mnie…Nadal próbowałam uciec…Po woli zaczęłam się uspokajać…Zauważyłam, że on nic mi nie robi, że tylko usiłuje mi pomóc…Wypłakałam się w jego bluzkę…
-Spokojnie wszystko będzie dobrze- uspokajał mnie i głaskał dłonią po głowie…Popatrzyłam w bok…Poncho z Williamem nadal się kłócili…
-Derrik chyba trzeba im coś powiedzieć- oznajmiłam i wskazałam rękę na nich…Po chwili oderwał się ode mnie i podążył do nich…Szłam zaraz za nim…Cholernie się bałam…Zupełnie zapomniałam, że oni zostali tam sami…Wszystko przysłonił mi strach…I moje chore obawy…Głupia…Stanęłam koło drzewa…Przyglądałam się Alfonsowi. Siedział na ziemi…Nie zauważył, że tu jestem…Ślepo patrzył w jeden punkt …Ręce założone miał na głowie…Zaraz wstał…Podszedł do Chrisa…Stanął bardzo blisko niego…
-Jak mogłeś jej to zrobić?- zapytał cicho…William uśmiechnął się…Odszedł kawałek od niego…
-Była świetna- rzekł i zamachał brwiami
-Ty skurwisynu- powiedział i zaczął śmiałym krokiem iść w jego stronę…Zamaszystym ruchem walnął mu w twarz pięścią…Widziałam jak z ust mojego wroga lecą stróżki krwi…Uśmiech natychmiastowo mu znikł…Chwilę potem przylał mu z drugiej strony Derrik…
-Jesteś ostatnim chamem…Na szczęście zaraz i Ciebie tu nie będzie- mówił wściekły ( mówił Derrik)…Christian złapał jakiś patyk i jednym ruchem przylał obu w brzuch…Rozpłakałam się …
-Co ty do cholery robisz?!- krzyknęłam na niego i podbiegłam do moich kolegów…Mimo wielkiego bólu w podbrzuszu…Za chwilę przyjechała jakaś biała ciężarówka…Ta sama co widziałam wczoraj…Will pociągnął mnie za włosy i kazał chłopakom wstać…Wszyscy czworo weszliśmy do samochodu…Usiadłam koło Alfonsa…Złapałam go za rękę…Ruszyliśmy…
Kilkanaście minut później
Wysiadaliśmy…Stanęliśmy koło jakiejś rudery…Działka była ogrodzona starym drewnianym płotem…Koło tego ”domu” było jeszcze kilka komórek...Równie brzydkich i ciemnych…Sięgnęłam wzrokiem jeszcze dalej i dałabym przysiądź, że widziałam trumnę, gdyby nie to, że zaczęliśmy iść…
Poncho
Strasznie bolał mnie brzuch…Nieźle mi wlał…Jezu za jakie grzechy on jej to zrobił?...Mojej biednej małej istotce…Bezbronnej…Przysięgam, że go kiedyś za to zabije…weszliśmy do tych ruin…Unosił się tam okropny smród…zgnilizna i zepsuta kapusta…to to dominowało…
-No rozgośćcie się- powiedział bezczelnie Christian
-Co ty chcesz osiągnąć?- zapytał Derrik- i gdzie ty nas do jasnej cholery wywiozłeś?!- dodał rozwścieczony…Nic nie odpowiedział…Wszedł do drugiego pomieszczenia…
-Alfonso chodź tutaj – zawołał mnie…Po chwili zastanowienia poszedłem do niego…Pożałowałem…On stał z pistoletem w ręku…Koło niego była ciemno brązowej trumna…otwarta…
-Masz tam wejść- rozkazał mi- Albo ktoś dzisiaj trafi pod ziemię- dodał i po chwili przystawił mi pistolet do skroni…Wszedłem, on przyłożył zaraz klapę i przybił gwoździami…Myślałem tylko o cierpieniu i męczarni jaka mnie czeka…Wizji śmierci…Idealnie pasowało: Umarł za życia…
-Co ty zrobiłeś?!- usłyszałem głos Any…-Poncho jesteś tam?- zapytała
-Tak…pomóżcie mi!- krzyknąłem z nadzieją…
-Możecie mu pomóc…Wypuszczę jego jeśli, któreś z was strzeli sobie kulkę w łeb- zaśmiał się po tym…Nie słyszałem odpowiedzi
-Nie róbcie tego ,słyszycie?!- wrzasnąłem do nich…Minęło może z dwie minuty …Usłyszałem strzał….
[size=x-large][align=center]CDN[/align][/size]
[hr]
No i mamy R 13 za sobą...Starałam się nie tak bolesny jak ostatnio hehe .Pozdrawiam wszystkich!!!
[hr]
Dedyk dla Gosia,justi32,madz_1255,patrysia121,FankaRBD,Gℓass heart ♥
[size=x-large][align=center]Rozdział 14[/align][/size]
W poprzednim odcinku
Poncho
-Możecie mu pomóc…Wypuszczę jego jeśli, któreś z was strzeli sobie kulkę w łeb- zaśmiał się po tym…Nie słyszałem odpowiedzi
-Nie róbcie tego ,słyszycie?!- wrzasnąłem do nich…Minęło może z dwie minuty …Usłyszałem strzał….
Anahi
Wszystko jakby stało się wolniejsze…To były ułamki sekund…Słyszałam tylko przerażające bicie własnego serca…Przewróciłam głowę w stronę Derrika, spojrzał na mnie i upad…Po chwili wszystko nabrało swojego tępa…Przerażający jęk jaki teraz słyszałam przeszywał mnie na wylot…Odbijał się po kilka razy w głowie…Bolał…Uklęknęłam przed swoim kolegą…Spod jego pleców wylewała się coraz to większa ilość krwi…
-NIEEEEE !!!!!!- wrzasnęłam…Zaczął już przymykać oczy…Otworzył na chwile swoje zimne usta…
-Nienawidzę Cię- jękną cicho i zakończył swoje życie…Wstałam i oparłam się o ścianę…Patrzyłam ślepo w trumnę…Teraz chętnie leżałabym w niej…Może gdzie indziej poznałabym sens jego słów…Co ja mu zrobiłam?...Przecież to nie jest normalne. Ja kochałam go jak starszego brata…A on…on…Wypowiedział słowa, które nie łączyły się z resztą…W ogóle do jego postępowań wobec mnie nie pasowały…Może ktoś mu kazał tak do mnie powiedzieć…Ale do jakiej cholery: PO CO?...Nie to odpada, bo nawet kto?...A jeśli…jeśli on powiedział to zgodnie z prawdą?…Przez całe zdarzenie z Chrisem nie zważałam na problemy innych ,być może i jego…Z moich oczu zaczęły cieknąć łzy… Ale ja „wiele razy upadłam, tym razem się już nie podniosę”…To nie jest łatwe…Po prostu bardzo ciężko mi o tym nie myśleć…każde wspomnienie rozdrapuje ranę, która powinna się goić…Ale tak nie jest…
-Jaki on miał w tym cel?- zapytałam się pod nosem…Cichutko żeby nikt nie usłyszał...Jestem okropna…Tacy jak ja nie zasługują na życie…May…a jeśli ona też chciała coś mi powiedzieć? Może ona też mnie nienawidziła. Osunęłam się po zimnej ścianie. Patrzyłam na martwe ciało Derrika…Nagle zauważyłam w jego kieszeni białą kartkę…Nie powinnam, ale wzięłam ją…Pisało na niej : Uciekajcie to …Dalej karta była umoczona we krwi…Ale o co mu chodziło? Tak czy inaczej szybko musimy stąd uciekać…O matko…
-Poncho nic Ci nie jest?- krzyknęłam i zaczęłam dobijać się do trumny…Była przybita gwoźdźmi…Wzięłam jakiś młot…
-Uważaj!!!- krzyknęłam…zamachnęłam się i walnęłam w bok…Zobaczyłam jego nogi. Zaczęłam wyłamywać trumnę, on robił to samo…W końcu się udało…Wyciągnął głowę na wierzch i wciągnął łapczywie powietrze. Przytuliłam się do niego…Schowałam oczy w jego bluzce…
-Jezu- powiedział i wyszedł na ziemię…Szybko podbiegł do niego…Wypuścił kilka łez ze swoich brązowych oczu…
-On go zabił?- zapytał mnie i z powrotem patrzył na swojego przyjaciela…Tak bardzo było mi ich żal…Oboje na to nie zasłużyli…Nikt nie zasłużył…
-Sam strzelił sobie w skroń- powiedziałam- Alfonso on chciał Ciebie uratować- dodałam…Zamilkł…Podeszłam do okna…Patrzyłam się w już ciemne przytłaczające niebo…Smutne i cierpiące tak jak nastroje wszystkich wokół…Wszystkich?...Zaraz, zaraz do jasnej cholery gdzie jest William?
-Gdzie jest Chris?- zapytałam chłopaka…Oderwał wzrok od ciała i spojrzał na mnie…
-A skąd ja mam wiedzieć?!!!!!!!!- wrzasnął na mnie- Przecież leżałem w tej pieprzonej trumnie!!!- dokończył. Moje oczy wypełniły się łzami…Nie spodziewałam się takiej reakcji…On zawsze był spokojny, opanowany…Nigdy w życiu nie wybuchł tak…ale za co mam go winić?...Zginął jego najlepszy kumpel…To wszystko moja wina…To ja powinnam tam leżeć…Moje życie nic nie jest warte…Nic !…Wielkie zero!...Rozpłakałam się jeszcze bardziej…Zaczęłam iść w stronę wyjścia…Nie bałam się, że w tej chwili ktoś może mnie zabić…Już nie…
-Any…Przepraszam…- mówił Alfonso…Podszedł do mnie i zamknął mnie w żelaznym uścisku- jest mi bardzo ciężko…To boli, że giną niewinni ludzie w niewyjaśnionych okolicznościach w imię czyjejś chorej psychiki…To był przyjaciel…To zbyt świeża rana…Zbyt bolesna- dokończył i zaczął gładzić mnie po moich długich złotych włosach…
-Chodź idziemy- rzekł z uśmiechniętą miną…Bardzo naciąganą…Oczywiście nic nie mam mu za złe…Nie ma powodu…
Poncho
[size=x-large][align=center]***[/align][/size]
Byliśmy w drodze…Dokąd?...Nie mam pojęcia…Do spokoju, odpoczynku, bez problemów, trosk i niepotrzebnych zdarzeń, które w tym czasie miały miejsce, którego niebywale nie powinny zająć…Szliśmy powoli, przed siebie…Tylko my…Było już ciemno…Wzrokiem śledziliśmy jakie kolwiek miejsce na nocleg…Derrik w tym był najlepszy…Zawsze coś nam znalazł…Był…I najgorsza jest myśl, że już nigdy nie będziemy mówić o nim w czasie teraźniejszym…Nigdy…Cała ta sytuacja nie była do ogarnięcia…najpierw May…Teraz Derrik…I Boże jeśli tu jesteś powiedz mi : Czym oni zawinili?....Czym do jasnej cholery urazili? CZYM!!!... Czy na pewno byli tacy źli, że czekała ich śmierć…Dlaczego morderca może sobie swobodnie chodzić po Ziemi, a oni nie?!...Dlaczego?...Był świetnym kumplem i przyjacielem…bardzo dużo pomagał…Dziwi mnie zachowanie Anahi…Podczas gdy ja się z nim żegnałem ona patrzyła przez okno…
-Poncho on coś do mnie powiedział przed śmiercią- przerwała mi nagle dziewczyna
-Ale co?- zapytałem
-„Nienawidzę Cię”- powiedziała załamanym głosem…Nic na to jej nie odpowiedziałem, bo naprawdę nie wiedziałem co…Jak to był sens tego? Czym ona zawiniła…Słyszałem, że są przypadki ludzi gdzie mówię jakieś niestworzone rzeczy, bo psychika pada wcześniej niż ciało…Ale wątpię żeby było i tak w tym przypadku…No to dlaczego tak powiedział?...Na to odpowiedź zna tylko on…Wypatrzyłem jakiś domek…Był przytulny…Z komina leciał dym…Było to oznaką, że ktoś tam jest…
-Any idziemy tam?- zapytałem zamyśloną dziewczynę
-W sumie to co nam szkodzi- odpowiedziała obojętnie…Tak bardzo było mi jej szkoda…
Po kilku sekundach byliśmy przed drzwiami…Nie powiem po wszystkich tych zdarzeniach bałem się zapukać, ale co mi tam…
-Any jakby co jesteśmy rodzeństwem i zagubiliśmy się w lesie- pouczyłem ją
-OK.- powiedziała
Nagle drzwi po woli zaczęły się otwierać…Otworzył nam jakiś starszy dziadek…Miał bardzo miłą twarz i był trochę wyższy od Any…
-Co robicie w lesie sami w taką ciemną noc?- zaczął z uśmiechniętą miną…Any wszyła przede mnie, słodko się uśmiechnęła i zaczęła
-Po pierwsze to dobry wieczór panu…To jest mój brat Alfonso, a ja jestem Anahi nasze nazwisko Herrera, przed wczoraj wyruszyliśmy na wycieczkę w te piękne okolice, ale się zgubiliśmy. Przychodzimy z wielką prośbą. Czy mógł by pan nas przenocować chociaż tą jedna noc?- powiedziała nadal z uśmiechniętą twarzą…
-Oczywiście moje skowroneczki, wchodźcie do środka – powiedział uroczo starszy pan…
-Bardzo, bardzo dziękujemy – ścisnąłem jego rękę…
-Mój dom jest mały, ale zawsze znajdzie się dla was miejsce, już dawno nie widziałem nikogo w tym miejscu…bardzo mało ludzi tu przyjeżdża, a do najbliższego miasta jest 80km. Jedzenie raz w tygodniu przywozi mi pewien młodzieniec…- mówił- A gdzie wasi rodzice?
[hr]
No i 14 za sobą
Przy okazji Happy new Year!!!!
Pozdrawiam
[size=x-large][align=center]
Rozdział 15[/align][/size]
W poprzednim odcinku
Poncho
-Mój dom jest mały, ale zawsze znajdzie się dla was miejsce, już dawno nie widziałem nikogo w tym miejscu…bardzo mało ludzi tu przyjeżdża, a do najbliższego miasta jest 80km. Jedzenie raz w tygodniu przywozi mi pewien młodzieniec…- mówił- A gdzie wasi rodzice?
CD
Szczerze mówiąc zaciąłem się…Od dawna nie słyszałem słowa „rodzice”, a już zwłaszcza pytania „Gdzie są?”…Spojrzałem na Any pytająco…`
-Wy…wyjechali na Hawaje- palnąłem- opiekuje się nami babcia- dodałem z uśmiechem i nerwowo zacząłem ściskać skrawek swojej czerwonej bluzy…
-Aha…więc zapraszam do środka dzieci- odpowiedział i zaraz zamknął za nami drzwi na klucz…Klucz?...Wolę nie myśleć po co…
-Proszę pana mogłabym uprać sobie parę rzeczy?- zapytała przesłodko Any i zdjęła swój mały plecaczek z ramienia…
-Pewnie kochaniutka, ale najpierw zjedz coś…Wyglądasz jak żywy szkielet- mówił cały czas wykrzywiając usta w geście uśmiechu…To przeuroczy starszy pan, ale chyba za dużo przeżyłem żeby z tego się cieszyć. Teraz przez resztę swojego życia u każdego człowieka, którego poznam będę szukał drugiego dna…Może to głupie, ale boję się, że zaufam komuś, a dopiero później dowiem się prawdy o nim, boję się cierpienia…Wcale nie chodzi tu tylko o mnie, chodzi o ludzi, którzy mnie otaczają...
- Poncho zjesz kanapki?- zapytała moja ‘siostra’ smarując chleb masłem…rzeczywiście schudła…
-Tak jasne, pomóc Ci?- zapytałem idąc w jej stronę
-Pokrój wędlinę- rozkazała kładąc przy tym kromki na talerzu, zaraz po tym wzięła się za zmywanie sterty brudnych talerzy w zlewozmywaku…Zabrałem się za swoją pracę…Any podwinęła rękawy swojej czarnej bluzy…Na jej rękach zauważyłem mnóstwo siniaków i licznych zadrapań…Nigdy wcześniej nie widziałem tego u niej…Fakt nie widziałem nigdy żeby zdejmowała dłuższą bluzkę, ale na pewno nie było takiej sytuacji, żeby aż tak bardzo się pokaleczyła…
-Skąd to masz? – zapytałem, a ona od razu oderwała się od zmywania…Popatrzyła na mnie z przerażeniem…tylko przez chwilę, zaraz opuściła głowę, jakby się bała…Mnie?...hmn, raczej
nie…Od pewnego czasu podejrzewałem, że coś ukrywa, ale raczej chce coś powiedzieć, ale nie może…Bardzo chciałbym jej pomóc, ale nie potrafię…Gdy wtedy zobaczyłem tą krew…Może tam coś przeoczyłem… Śmierć Derrika przytuszowała tamtą sprawę…Jestem pewien, że coś o tym wiedział…Teraz to nieważne na pewno mi tego już nie powie…
-Powiesz?- zapytałem trochę spokojniej i przeszyłem ją wzrokiem. Starałem się ją uspokoić…
-Nieważne- wydusiła z siebie i jak najszybciej powróciła do wcześniejszej pracy…Widziałem, że powstrzymywała łzy…Złapałem ją lekko za ramię i zmusiłem, żeby spojrzała mi w oczy…
-Mi możesz powiedzieć wszystko- zapewniałem i pocałowałem w czoło żeby dodać otuchy
-Nie---nie mogę powiedzieć- wydukała przez łzy
-Ktoś Ci zabronił?- zapytałem od razu…Nagle do kuchni wszedł starszy pan…
-Co się stało?- zapytał troskliwie i podszedł do nas
-Trochę yyy źle się czuję- wybroniła się Any- to pewnie przez tą długą podróż, może się położę?- dokończyła z uroczym uśmiechem
-Oczywiście, chodź za mną. Poncho weź kanapki, Anahi zje w pokoju- rozkazał mi. Za chwilę wziąłem tacę, gorącą herbatę i szedłem za nimi. Następnie skręciliśmy w duże brązowe drzwi…
Anahi
Pokój był utrzymany w brzoskwiniowych kolorach, zaraz koło okna stało dosyć niskie brązowe łóżko…Przy drugiej ścianie stało ładne mahoniowe łóżko wraz z krzesełkiem. Koło niego stał duży biały fotel, a naprzeciwko dosyć duży telewizorek.
-Tam jest łazienka- powiedział- Aaa i jak będziesz czegoś potrzebowała to powiedz, chętnie pomogę- dodał z przeuroczym uśmiechem i wyszedł
-Dziękuję- rzekłam już pod nosem. Alfonso zostawił mi kanapki, postanowiłam trochę zjeść…Później zabiorę się za pranie…Szczerze mówiąc mogłabym już tu zamieszkać…Ten pan jest przemiły…Chociaż jak wypalił z tym pytaniem „Gdzie nasi rodzice?”…Miałam ochotę wiać i przespać tę noc choćby w ciemnym zimnym lesie…Całkowitym przeciwieństwem tego przytulnego pokoju…Usiadłam w fotelu i przyciągnęłam kolana do głowy…Może powinnam powiedzieć o tym Poncho?...On się o mnie martwi, a ja…Wygląda na to , że go olewam…Matko, żeby znał prawdę…Nagle zauważyłam jakąś postać za oknem…Na początku myślałam, że mi się wydawało, ale gdy to coś zaczęło pukać do okna, rozwiało to moje wszystkie wątpliwości…Coś mi odbiło, ale szybko podeszłam do okna…Nie byłam do końca pewna czyja to twarz…Otworzyłam okno…
-Will, co ty urobisz?- zapytałam oddalając się do drzwi…Chciałam już otworzyć klamkę…Cholera drzwi są zamknięte!!!...Chris wszedł już do pokoju…
-Chodź idziemy- powiedział i pociągnął mnie za rękę
-Proszę, ni-e- błagałam go przez napływające fale łez. Tylko pogorszyłam sprawę przerzucił mnie przez ramię i wyniósł przez okno
[size=x-large][align=center]***[/align][/size]
Około 15 min później
W końcu posadził mnie na ziemię…Cała się trzęsłam ze strachu…
-Co chcesz przez to osiągnąć?!- krzyknęłam
-Dowiesz się kto zabija- mówił z uśmiechem…Zacięłam się, zapanowała głucha cisza…Z przerażenia usiadłam na jakimś ściętym pniu drzewa…
-Znam go?- zapytałam ślepo patrząc na William…Na to zaczął głupio śmiać…
-Powiem lepiej znasz go doskonale- zapewnił nadal parskając śmiechem…Teraz to się wkurzyłam podeszłam do niego i złapałam mocno za ramiona…
-To do jasnej cholery, KTO TO?!!!!!- wrzasnęłam…Po chwili trochę spoważniał, popatrzył na mnie, zepchnął moje ręce i stanął…
-Ty- uciął krótko…te słowo nieustannie odbijało się w mojej głowie jak jakieś pieprzone echo
-Żartujesz sobie?! Bo jeśli tak to Ci się nie udało !- po raz kolejny krzyknęłam…Jeśli myśli, że jestem głupia to źle trafił…Chyba ma coś nie tak ze swoim mózgiem…
-Nie, nie żartuje, mówię prawdę- rzekł całkiem poważnie
-Nie wkręcisz mnie- zapewniłam go…W życiu nikt mnie tak nie nabierze to, że jestem blondynką nic nie znaczy…
-Nie wkręcam- dodał i znów usiadł…Zwariował…
-To w takim razie jak do jasnej cholery wyjaśnisz fakt, że nic nie pamiętam?!- w miarę spokojnie zapytałam
-Po śmierci matki załamałaś się i palnęło Ci na mózg…Winiłaś o śmierć wszystkich wokół. Anahi jesteś chora psychicznie- oznajmił Chris
-Człowieku, a jak wyjaśnisz to, że mnie zgwałciłeś? – zapytałam płacząc- Czym zawiniłam?!
-Kobieto o czym ty mówisz? Jesteśmy wspólnikami, zabijamy razem- powiedział potrząsając mnie za ramiona…
-Co ty gadasz?- powiedziałam cicho, płacząc jak nigdy – ja to pamiętam…każdy twój ruch…mam nawet ślad na plecach…patrz- pokazałam jej bliznę
-Yyy Any tu nic nie ma- powiedział zdziwiony
-Nie możliwe- wyjąkałam…Dotknęłam miejsca na plecach, ale nic mnie nie bolało…
-Nie miałabym serca nikogo zabić- oznajmiłam szybko
-Ty wszystko sobie wymyśliłaś…Wymyśliłaś zabójcę…Nawet wiem kogo podejrzewałaś. Mnie! – udowodnił…Skąd on to wiedział?!
-Ty mi wszystko wmawiasz, bo sam boisz się poniesienia kary za swoje winy- wykrzyczałam
[size=large]C[/size][size=x-large]D[/size][size=xx-large]N[/size]
Dedyk dla nowej czytelniczki domi14
[hr]
domi14- po pierwsze, pewnie, że możesz, po drugie nie wiesz jak bardzo się cieszę :rolleyes:, że mam kolejną czytelniczkę Tak to moje pierwsze opko, co do tego talentu, to bez przesady dużo mi brakuje ....bardzo dziękuję za ciepłe słowa, bardzo, bardzo się cieszę, że przeczytałaś moje opowiadanie pozbawione uczuć xd...pozdrawiam ;****
Gosia- Dzięki za komentarz:)
Też mam nadzieje, że wszystko się ułoży
Pozdrawiam :****
PS. PRZEPRASZAM W KWESTII WILLA I PONCHO ZAPOMNIAŁAM O TYM, ŻE JUŻ WIE O GWAŁCIE. WYBACZCIE!!!!
[size=x-large][align=center]Rozdział 16[/align][/size]
W poprzednim odcinku :
Anahi
-Ty wszystko sobie wymyśliłaś…Wymyśliłaś zabójcę…Nawet wiem kogo podejrzewałaś... Mnie! – udowodnił…Skąd on to wiedział?!
-Ty mi wszystko wmawiasz, bo sam boisz się poniesienia kary za swoje winy- wykrzyczałam
CD
-Przypominam Ci, że siedzimy w tym razem- uświadomił mi…
-Czekaj…pozostaje, jeden niewyjaśniony fakt…Pewnego dnia gdy nocowaliśmy w lesie, na sznurku wisiała głowa mojej matki…Teraz to się wkopiesz, jeśli powiesz, że to ja!- wykrzyczałam mu
-Tak to prawda, nie ty to robiłaś, ale ja, musiałem trochę odwrócić uwagę tych dwóch- powiedział spokojnie…Wyraźnie był z siebie bardzo dumny…Starałam się opanować łzy…
-Jesteś jednym wielkim kłamcą !!!- krzyknęłam i zaczęłam iść w stronę domku tego dziadka
-Jeżeli mi nie wierzysz, to idź i zobacz swoje ciuchy- powiedział i poszedł w drugą stronę…Nie wierzyłam w ani jedno jego słowo…Chcę wymazać ten wieczór z mojej pieprzonej pamięci…Zaczęłam biec do domu…
około 5 minut później
Z trudem wlazłam przez okno…Ale udało się…Na szczęście wyglądało na to, że nikt nie odwiedził tego pokoju podczas mojej nieobecności…Nie chciało mi się spać…To zdarzenie skutecznie mi tę czynność uniemożliwiało…Musiałam wszystko przemyśleć…Na spokojne, bez tego…tego…Brak mi dla niego słów…Po dłuższym zastanowieniu postanowiłam zrobić sobie pranie…W końcu musiałam jakoś wykorzystać tą moją bezsenność…Delikatnie otworzyłam plecak i wyciągnęłam moją ulubioną bluzkę, którą dała mi mama…Spojrzałam na nią…Zasłoniłam sobie usta ręką…Z oczu zaczęły płynąć łzy, które miały symbolizować mój paniczny strach…Nie wiem w jaki sposób, ale ona była cała we krwi…Na plecach miała dziury, tak jakby ktoś chciał przeciąć ją nożem…Bez zastanowienia wysypałam całą zawartość plecaka na podłogę…Usłyszałam brzdęk…Tak jakby o podłogę odbiło się coś metalowego…Pospiesznie zaczęłam tego szukać…Nagle pod stołem zauważyłam błyszczący się przedmiot. Po woli podeszłam do niego. Chwyciłam go jedną ręką i wystawiłam sobie przed oczy…Był to spory nóż…Jednak pewnie myślicie, że był prawie nowy…Nie prawda…Był już tępy…Na samej górze miał postrzępioną blaszkę, co świadczyło o tym, że ktoś dosyć często musiał go używać…Ale o dziwo był czysty…wręcz błyszczał się…Dziwne…Rzuciłam go z powrotem pod stół i zaczęłam patrzeć na inne ubrania …Bez wyjątku każde umoczone były w czerwonej mazi…Całe to zdarzenie było rodem z horroru…I pozostawało postawić sobie pytanie…Chodź cały czas je omijałam…Ale tym razem postaram się wytrzymać…Czy to ja zabijałam?...Są dwa wyjaśnienia…w sumie słowa…Proste, ale jednoczenie trudne i cholernie bolesne…Tak lub Nie…Każdy w tej sytuacji woli wybrać drugą wersję…Wygodniejszą, ale być może nie zgodną z prawdą…[size=x-small]Prawdą, której boisz się nawet ty! [/size]...Podeszłam do ściany i delikatnie osunęłam się po niej…Wolno zaczęłam przyciągać nogi do swojej brody…Patrzyłam na te wszystkie ubrania…Czułam się taka bezsilna …załamana…Zwyczajnie nie potrzebna…Bo jeśli Will miał rację, to nie chce takiego życia…Dużo słyszałam o ludziach z rozdwojeniem jaźni…W jednej osobie jestem spokojną Any…W drugiej… Maszyną do zabijania…To śmieszne, że jako ta ‘dobra’ szukam zabójcy wszystkich osób…A okazję się, że…to cholerna, pieprzona ja!...Czy znaczy to, że bałam się samej siebie?...Jeżeli to wszystko jest prawdą…Tak…Z takimi winami nie będę umiała ze sobą, żyć…I bez wahania…Zakończę to.
Zaczęłam przypominać pierwszą śmierć…Szukałam jakich kolwiek znaków…Ta dziewczyna miała kruczoczarne włosy…Doskonale pamiętam jej śmierć…Tak straszną…Wręcz obrzydliwą…Wstrętną…My chowaliśmy się w szafie…A kiedy wyszliśmy, to było już za późno…Moment…Nie mogłam być to ja…Byłam cały czas z resztą…Czyli pierwsza śmierć na pewno nie była wykonana przeze mnie…To musiał być Chris…Następne morderstwo…Moja kochana May…ale chwila gdy pierwszy raz przyszedł…
„W ręku trzymał nóż”*…No ładnie o ile mnie pamięć nie myli to jest ten sam nóż, który mam w plecaku… Tylko kiedy on mi go dał?...A jeśli sama go zabrałam?!...Jezu, to skleja się w całość…Will musiał już na wejściu skapować, że coś jest ze mną nie tak…I pewnie to, że zabijam zawdzięczam jemu…Ale spokojnie…Jeszcze nic nie jest pewne…Tak więc wróćmy…Śmierć Maite… Zaraz, zaraz…łączy ich coś wspólnego…Obie ofiary miały nogi pocięte nożem…Czyli, albo zabójca był jeden…Albo dwóch działających…O boże, jednym przedmiotem, a my do jasnej pieprzonej mieliśmy ten nóż!...Wiem, że tej nocy Derrik spał cały czas…Nie wiem z skąd, ale to prawda…Czyli…to ja…Jestem potworem, rozpłakałam się…Jak ja mogłam to zrobić?...Ja ją kochałam jak siostrę…Nienawidzę siebie…Postanowiłam dalej dążyć do wyjaśnienia, bo chciałam, nie wiem, dlaczego…Potem był Derrik…On powiedział „Nienawidzę Cię”…, czyli musiał już wiedzieć, że nie jestem tym kim jestem…Christian musiał mu powiedzieć wcześniej…Świetnie to wszystko wymyślił…Zamknął Poncho w trumnie i kazał wybrać kto umrze…Wiedział, że Derrik będzie chciał się zabić, bo odeszła najważniejsza osoba w jego życiu…Zdążył napisać tą kartkę…”Uciekajcie to…”**…I dalej już nie dało się przeczytać, ale pewnie chciał ostrzec Poncha i Willa przede mną…Naturalnie Chris wszystko zrzucił na mnie…Bydle…Pamiętam, że to on trzymał pistolet…Więc to on strzelił…chore…Wygląda to jak przeplatanka…Raz on zabija raz ja…Najpierw zabił dziewczynę i ja tak samo…później zakończył żywot chłopaka, wiec wygląda na to, że teraz i ja to zrobię…Wygląda że teraz kolej na…Nie…tylko nie to…tylko nie Alfonso!…Zbyt wiele dla mnie znaczy!…Nie pozwolę na to…teraz wszystko skleja się w całość…tylko niestety brak w tym sensu, odpowiedzi na pytanie; Po co?...Spostrzegłam, że jest już trochę po piątej i trzeba coś było zrobić z tymi ciuchami…Do głowy przyszedł mi plan…Wyrzuciłam wszystkie rzeczy przez okno, a później sama wszyłam na dwór…O dom była oparta łopata. Wzięłam ją szybko i zaczęłam kopać dół…Po kilku minutach zaczęłam wrzucać wszystkie ubrania i przysypywać piachem…gdy skończyłam weszłam z powrotem do pokoju i od razu skoczyłam pod prysznic…Była już szósta…Zazwyczaj Poncho o tej porze wstaje…Pospiesznie położyłam się do łóżka…
Poncho
Całą noc przespałem nadzwyczaj spokojnie, chociaż co nieraz słyszałem jakieś szmery, ale zbytnio nie przejmowałem się tym…Nareszcie od paru dni wziąłem kąpiel…Zastanawiałem się czy może u niego nie zostać na dłużej…Ale wątpię żeby się zgodził…I tak bardzo dużo dla nas zrobił…Naprawdę cudowny facet…Chciałbym mieć takiego dziadka…Anahi na pewno też…Spojrzałem kątem oka na zegarek- 6.34…Nie jeszcze nie wstaje…Po co…Był piękny wschód słońca…Po mimo, że była już późna jesień wszystko było weselsze niż zwykle…Kolorowe liście na drzewach były delikatnie bujane przez wiatr… Niebo miało blado niebieski odcień idealnie komponując się z pięknym pomarańczowym jeszcze słońcem.
W takie dni człowiek chce żyć… Teraz wszystkim jest dobrze i przede wszystkim spokojnie…Podszedłem do okna i otworzyłem je całkiem…Słaby wiaterek muskał moją twarz…Spojrzałem w bok…Ujrzałem piękne, złote włosy…Należały oczywiście do Any…
-Hej!- krzyknąłem i uśmiechnąłem się czekając na jej równie wesołą reakcję…Tymczasem ona odwróciła się do mnie cała zapłakana…roztrzęsiona i załamana…
-Poncho musimy porozmawiać…- oznajmiła
*kawałek rozdziału 9
**kawałek rozdziału 14
[hr]
Tak więc 16 rozdział za nami...Chyba przedostatni
Napisany wcześniej niż przewidywałam, bo dzisiaj byłam w domu i chora jestem więc chciałam wam zrobić niespodziankę
Następny dedyk będzie ...<--- dane silnie strzeżone xd
Dedyk dla wszystkich moich 23 kochanych dziewczynek :***bez wyjątku
Dziękuje wam za to, że czytałyście, że poświęcałyście swój cenny czas:D
Kocham was wszystkie:****
[align=center]anetta418,
ℓεмonια∂α » . ♥
kasiaczek
Zesiulaaaa
Gℓass heart ♥
Rbd10,
karolinkaaa,
Anahi1521,
kim19,
patrysia121
Shaman,
Gosia,
justi32
Anahi Giovanna,
madz_1255
FankaRBD,
Roberta and Mia,
AdrillaRBD,
MIa Colucci 21,
Angelika_MC
Rudzielec,
telka,
domi14
[/align] |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Strona 1 z 1 |
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
phpBB © 2001, 2002 phpBB Group Play Graphic Theme
|